Pięć etapów zwycięstwa
Helen Joyce o reakcji aktywistów trans na orzeczenie Sądu Najwyższego (że mężczyźni to nie kobiety) i o przyszłości walki z ideologią gender
TL;DR
-> aktywizm trans oparty jest brutalnym, fetyszystycznym narcyzmie, co pokazuje reakcja aktywistów trans na orzeczenie Sądu Najwyższego w UK
-> aktywiści trans z zaskakującą łatwością zinfiltrowali brytyjskie instytucje publiczne, co podkreśla szerszy problem upadku instytucji.
-> społeczeństwo brytyjskie dało aktywistom trans palec, a aktywiści trans odgryźli całą rękę, co powinno być ważną lekcją na przyszłość w odniesieniu do całej ideologii gender

Minęło ponad pół wieku, odkąd psychiatra Elisabeth Kübler-Ross opisała żałobę jako pięcioetapowy proces: zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja i wreszcie akceptacja. Po orzeczeniu Sądu Najwyższego, które stwierdziło, że mężczyźni podający się za kobiety, nie są kobietami w rozumieniu przepisów dotyczących równości, można zastosować etapy żałoby, aby śledzić, jak radzą sobie ideolodzy gender.
Jak na razie, większość z nich niedorzecznie przeskakuje między dwoma pierwszymi etapami, nie wykazując żadnych oznak zrozumienia, że ta przegrana w sądzie może okazać się dla nich zgubna – prawdopodobnie dlatego, że wcześniej nie brali jej pod uwagę. Trzy godziny przed ogłoszeniem wyroku Jolyon Maugham – pierwotnie prawnik prawa podatkowego, następnie działacz antybrexitowy, a obecnie ewangelista chemicznej kastracji nieletnich za pomocą blokerów dojrzewania – napisał na Bluesky, że jego strona wygra, bo prawo jest „naprawdę dość jasne”. Co dziwne, w świetle decyzji Sądu Najwyższego o rozpatrzeniu sprawy, wszyscy jego znajomi-prawnicy twierdzili, że nie ma nawet o czym dyskutować.
Pierwszy etap – zaprzeczenie – jest prowadzony przez koszarowych prawników z X i Bluesky, którzy radośnie produkują komentarze, wykazując swój prawny analfabetyzm. Wśród nich jest Stephen Whittle, emerytowana akademik (i kobieta identyfikująca się jako trans), która twierdziła, że orzeczenie niczego nie zmienia, bo prawo się nie zmieniło. Jest to aksjomatyczne – cokolwiek orzekł Sąd Najwyższy, z definicji stało się prawem– ale [stwierdzenie Whittle] pomija ważny punkt. Ponieważ orzeczenie unieważniło interpretację ustawy o równości, prezentowaną przez aktywistów trans, wszystkie regulacje oparte na tej interpretacji muszą zostać porzucone.
Etap drugi – gniew – przeniósł się z mediów społecznościowych na ulice, gdzie zgromadzili się mężczyźni identyfikujący się jako trans, młode, niebieskowłose kobiety, sygnalizujący cnoty osoby w średnim wieku obojga płci, oraz zawodowi kontestatorzy, którzy zrobili sobie przerwę od akcji Just Stop Oil i Free Palestine.
Podczas demonstracji na Parliament Square machano transparentami wzywającymi do powieszenia TERFek i przywrócenia palenia czarownic. Jeden z transwestytów chciał, aby świat dowiedział się, że jego „cipka smakuje jak płyn do mycia naczyń Fairy Liquid”. Dwóch innych przyprowadziło psa w kurtce z napisem „Jem TERF-y i jestem głodny”.
Transwestyta w średnim wieku, ze sztucznymi piersiami wystającymi spod sukienki w stylu baby doll wyjaśnił przechodzącemu obok kamerzyście, że w drodze na miejsce skorzystał z damskiej toalety na stacji Waterloo. „Nie zamierzam przestać” – powiedział. „Gdybym wszedł do męskiej toalety w takim stroju, sam prosiłbym się o kłopoty”.
Na temat brutalnego, fetyszystycznego narcyzmu leżącego u podstaw aktywizmu trans, nie potrafię powiedzieć nic, co byłoby choć w połowie tak przekonujące, jak to, co mówią sami aktywiści trans. Za każdym razem, gdy zabierają głos, utrudniają wszystkim, z wyjątkiem najbardziej zagubionych w kwestiach gender polityków, dalsze twierdzenie, że każda „transkobieta” jest wrażliwą istotą szlachetnie radzącą sobie z tragiczną, choć zagadkową metafizyczną niepełnosprawnością, jaką jest urodzenie się z wyglądem mężczyzny.
Etap depresji, nie mówiąc już o akceptacji, jest odległy – ale targowanie się już się rozpoczęło. Victoria McCloud, mężczyzna identyfikujący się jako trans i emerytowany sędzia, zbiera fundusze wraz z Maughamem i Whittle, aby podjąć kroki prawne na nieokreślonych podstawach. Ich głównym zarzutem jest to, że mimo iż McCloud i Whittle złożyli wniosek o interwencję w Sądzie Najwyższym, ten wniosek został odrzucony, a sąd nie wysłuchał „głosów trans” (zadaniem Sądu Najwyższego jest interpretacja przepisów, a nie organizowanie konsultacji).
Kilku posłów domaga się zmiany prawa (powodzenia; wyrok opierał się częściowo na tym, że postrzeganie mężczyzn jako podgrupę kobiet jest szkodliwe dla podstawowych praw kobiet, a każda zmiana prawa będzie musiała to uwzględnić).
Dziesiątki listów otwartych wzywają rząd do podjęcia działań; żadne z nich nie precyzuje jednak, jakie dokładnie działania mają być podjęte. [Listy te] ostrzegają przed poważną szkodą dla „społeczności trans”, posługując się obraźliwymi analogiami do segregacji rasowej, policyjnego nękania osób homoseksualnych i sekcji 28[1]. Czytając te listy, nie należy zapominać, że to, co tak poruszyło sygnatariuszy (w większości artystów i naukowców), to orzeczenie sądu, stwierdzające, że mężczyźni ze sfałszowanymi dokumentami nie mają prawa wstępu do przestrzeni przeznaczonych dla kobiet.
A to wszystko w imię większego dobra. Naukowcy przedstawiający nielogiczne i niepoprawne pod względem prawnym argumenty robią wszystko, co w ich mocy, aby przekonać polityków o konieczności cięcia funduszy na gender studies i podobne dziedziny.
A jak wyglądałyby etapy zwycięstwa? Pierwszym byłaby z pewnością radość. Towarzyszyła mi ona podczas serii wywiadów po ogłoszeniu wyroku, w których kolejni rozmówcy pytali mnie: „A co z mężczyznami?”. Odpowiadałem z różnym stopniem cierpliwości i taktu, że moim głównym celem nie byli a nie zrzędliwi i wściekli mężczyźni, których nieuzasadnione żądania zbyt długo były tolerowane, ale żeńska połowa ludzkości, która może teraz mieć przestrzenie przeznaczone wyłącznie dla kobiet.
Ta radość rozzłościła niektórych mężczyzn. Alastair Campbell marudził Rory'emu Stewartowi, współprowadzącemu jego centrowy podcast dla ojców, że pomimo ostrzeżenia sędziów, iż wyrok nie jest „zwycięstwem jednej strony”, po jego ogłoszeniu kobiety miały czelność uśmiechać się i pić szampana.
Nieważne, że sędziowie nie powiedzieli nic takiego – stwierdzili, że żadna grupa społeczna nie może być traktowana priorytetowo w stosunku do innej, a każdy, kto pilnie słuchał, wie, że to aluzja do aktywistów trans, a nie kobiet. Najbardziej ucieszyło mnie to, że ta reprymenda za bycie wrednymi sukami została zilustrowana zdjęciem, na którym nalewam szampana Marion Calder z organizacji For Women Scotland.
W BBC dziennikarz zbeształ mnie za to, że nie wyraziłam wystarczającej empatii wobec mężczyzn identyfikujących się jako trans, którzy teraz nie wiedzą, gdzie mają sikać – najwyraźniej „nie wydaję się zbytnio zmartwiona”. Z pewnością nie wydaję się, nie wtedy, gdy byłam jeszcze wniebowzięta, a już na pewno nie teraz, gdy przeszłam do drugiego etapu zwycięstwa: wściekłości.
Wściekłości na kolosalną stratę czasu oraz upartą głupotę i złośliwość przeciwnej strony. Na bezowocne próby skłonienia posłów do wysłuchania lub wystąpienia w głównych stacjach telewizyjnych lub w lewicowej prasie. Gniew i smutek z powodu historii kobiet prześladowanych w pracy za twierdzenie, że mężczyźni nie mogą być kobietami, oraz rodziców zdruzgotanych krzywdą wyrządzoną ich dzieciom przez lekarzy gender. Przed zwycięstwem nie mogłam sobie pozwolić na luksus odczuwania tych emocji.
Trzeci etap to niedowierzanie. Sąd Najwyższy wydał orzeczenie, jest to najwyższy sąd w kraju i dopóki nie zostanie uchwalona nowa ustawa, orzeczenie Sądu Najwyższego jest dosłownie prawem. Jeśli umieścisz znak „tylko dla mężczyzn” lub „tylko dla kobiet” – innymi słowy, dopuszczasz się dyskryminacji ze względu na płeć – możesz to zrobić tylko na podstawie „wyjątków dotyczących jednej płci” zawartych w ustawie o równości, a teraz jest jasne, że odnoszą się one do płci biologicznej.
A jednak policja, fundusze NHS i związki zawodowe reprezentujące lekarzy, nauczycieli, urzędników państwowych i pracowników naukowych zaprzeczają temu, twierdząc, że nie będą przestrzegać przepisów i zalecają swoim członkom, aby również tego nie robili. Kto by pomyślał, że krajem rządzą ludzie lekceważący prawo?
Niewiara miesza się ze strachem. Uświadomienie sobie, jak kruche są nasze instytucje: wiele daje do myślenia to, jak łatwo było aktywistom je zinfiltrować i jak tchórzliwe są organy regulacyjne, które powinny aktywistów karać. Teoretycy rozwoju gospodarczego przywiązują dużą wagę do budowania instytucji. Nasze instytucje, co staje się coraz bardziej oczywiste, rozpadają się od środka.
Czwartym etapem może być niecierpliwość – a może frustracja. Kiedy zaczynałam tę pracę, nierealistycznie, podobnie jak wielu działaczy na rzecz praw kobiet, spodziewałam się, że wyeliminowanie dogmatu gender z życia publicznego może zająć kilka lat.
Kiedy odkryłam, jak głęboko i szeroko rozprzestrzenił się dogmat gender, obawiałam się, że prawdopodobnie będę musiała zajmować się tym do emerytury. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: a co, jeśli faktycznie mogłabym zająć się czymś innym? Napisać kolejną książkę? Wyjechać na kolejną zagraniczną misję? Meta nie jest jeszcze widoczna, ale nie jest już niewyobrażalna i trudno mi utrzymać tempo.
Zastanawiam się nad określeniem piątego i ostatniego etapu i być może nie będę w stanie go nazwać, dopóki zwycięstwo nad wrogami zdrowego rozsądku i praworządności nie będzie bardziej definitywne. Być powinien on nazywać się determinacja: walczyć aż do całkowitego zwycięstwa.
A może bardziej trafne byłoby określenie „nieustępliwość”. Daliśmy im palec – czasem pod presją, czasem naiwnie wierząc, że proszą nas tylko o drobne, nieszkodliwe ustępstwo – a oni odgryźli całą rękę. Nie popełnimy tego błędu ponownie.
Tłumaczenie: Magda Lewandowska
[1] Sekcja 28 (Section 28) to potoczna nazwa dla przepisu prawnego, wprowadzonego w Wielkiej Brytanii w 1988 roku jako poprawka do Local Government Act 1988. Oficjalnie znana jako Section 28 lub Clause 28, zakazywała samorządom lokalnym i szkołom publicznym „promowania homoseksualizmu” lub przedstawiania go jako akceptowalnej formy życia rodzinnego.