Wyznania jednej z architektów "terapii" trans. Część 2/3
Sara Stockton, odpowiedzialna za stworzenie wytycznych oceny gotowości dzieci do medycznej tranzycji płciowej rozmawia z Jordanem Petersonem o początkach medycyny trans.
Oryginalna rozmowa tu. Poniżej 1/3 rozmowy (od, mniej więcej, 31:30, do, mniej więcej, 1:03:00). Ostatnia część rozmowy pojawi się w najbliższych dniach.
JP: Więc, teraz widzimy załamanie twojego 1-2 letniego systemu ewaluacji, którego jedną z domniemanych motywacji było wprowadzenie możliwości leczenia blokerami pokwitania i transformacji hormonalnej. Widzisz, jak to zaczyna być przyspieszane w wyniku zwiększenia zapotrzebowania ze strony klientów, ale również zapotrzebowania instytucji.
SS: Absolutnie.
JP: Więc widzisz, jak to się rozwija.
SS: Tak, widzę jak to się rozwija i [zmienia] w kroki jeden, dwa, trzy [które trzeba podjąć] żeby stać się inną płcią. Więc hormony, blokery, operacje, elektroliza [włosów, np. zarostu], to staje się centrum zainteresowania. [Nie skupiano się] nawet na leczeniu dysforii płciowej.
To o czym możemy porozmawiać później, kiedy będziemy mówić o rzeźnikach i o dzieciach, których zmasakrowane ciała widziałam… Będąc świadomą wpływu traumy w terapii, moim zdaniem jest alarmujące, że mamy terapeutów pracujących z ludźmi, którzy ucinają sobie części ciała. I nie jest przeprowadzana terapia pod kątem traumy, zwracająca uwagę na każdy rodzaj traumy, która wpływa na [percepcję swojego] ciała. [Nikt nie rozważa] związku [traumy] z częściami ciała. To jest bardzo dysocjacyjny, oderwany [od ciała] sposób postępowania.
Widziałam wiele problemów. Jedna z rzeczy, które były dla mnie zaskakujące, to kiedy spotkałam pierwszą osobę po detranzycji. Było zaskakujące… Bo ta osoba[1] była oryginalnie moim klientem. Ta osoba nie miała dysforii płciowej, nie miała dysforii cielesnej. Ta osoba była homoseksualna. Po przeprowadzce do Kalifornii, [ta osoba] dokonała tranzycji i miała operacje plastyczne twarzy. Kiedy ta osoba wróciła [do mnie] ja jej nie rozpoznałam. [Ta osoba] powiedziała: „to był błąd”. A ja na to: „jak to się stało? Pracowałam z tobą 3 lata i nigdy nie pojawiła się sugestia, że możesz mieć problemy odnośnie [postrzegania] ciała”. Tak jak powiedziałeś, teraz to jest opcja. To współczesna terapia konwersyjna. Jest prościej być płci żeńskiej, niż być gejem i dlatego ta osoba dokonała tranzycji a potem widziała, że to był błąd.
To był pierwszy raz, kiedy [uświadomiłam sobie], że to dzieje się ludziom, którzy nie mieli nawet dysforii cielesnej jako dzieci.
JP: Tak, to jest moralne bagno. Wiesz, światową stolicą operacji zmiany płci jest Teheran a powodem tego jest fakt, że mułłowie zdecydowali, iż bycie osobą homoseksualną nie jest akceptowalne. Ale jeśli nie jesteś gejem, lecz dziewczyną… Jeśli jesteś homoseksualnym mężczyzną możesz powiedzieć, że nie jesteś gejem tylko dziewczyną, potem przechodzisz przez zabiegi operacyjne i wtedy jest to akceptowalne. A konsekwencja tego jest taka, że, jak powiedziałem, Teheran jest światową stolicą operacji transformujących płeć. To powinno skłonić nas do długiego i starannego przemyślenia sprawy.
Jest również interesujące rozważanie czemu to urojenie, że blokery pokwitania, leczenie hormonalne i chirurgiczne są łatwiejszą drogą postępowania. A ludzie akceptują ten pomysł bez zastanowienia. To jest również dowód na to, jak nieadekwatne są procesy ewaluacji i diagnostyki.
Rozmawiałem z Abigail Shrier bardzo szczegółowo o straszliwej złożoności procesu chirurgicznej zmiany płci, co, zacznijmy od tego, nie jest możliwe poza najbardziej powierzchownym podejściem. Znaczy, można skonstruować u mężczyzny [neo]pochwę, która będzie funkcjonowała źle w celach seksualnych i wcale we wszystkich innych funkcjach tej części ciała. To jest tak, jakbyśmy zredukowali… Jest to dla mnie szczególnie odrzucające. To tak, jakbyśmy zredukowali koncept kobiety do dziury, którą można użyć w celach seksualnych. Bo przecież nic innego nie jest zmieniane w czasie tych zabiegów chirurgicznych. A to jest bardzo płytka definicja tego, co stanowi kobietę. I żeby jeszcze nazwać to, przed zdesperowanymi młodymi ludźmi, którzy są nieprawdopodobnie zagubieni, [żeby nazwać to] rozwiązaniem ich psychologicznych problemów. Dlatego właśnie napisałem esej „Butchers and Liars” [Rzeźnicy i kłamcy]. To jest perwersja. To jest niemal niewyobrażalne.
Jest cudem – z tych negatywnych cudów – że rzeczywiście znaleźliśmy się w sytuacji, gdzie to nie tylko jest standard opieki medycznej, ale jest to wymagany standard. Bo w wielu jurysdykcjach na Zachodzie, coraz częściej, jeśli jest się terapeutą i nie afirmuje się czyjejś tożsamości płciowej, co z pewnością może być zrobione w ciągu pierwszych trzech sesji, to naraża się na oskarżenia o błąd w sztuce. To jest oszałamiająca transformacja standardów terapeutycznych.
Jest również interesujące widzieć, jak do tego doszło. Bo to, przynajmniej częściowo, jest konsekwencją legislacji, która hipotetycznie miała zapobiec tak zwanej terapii konwersyjnej. Ta terapia byłą podejściem, używanym przez bardzo niewielu ludzi dziesięciolecia temu, w celu przekonania osób homoseksualnych, żeby zmienili swoją orientację seksualną. Ale w zasadzie żaden terapeuta, z pewnością żaden, którego spotkałem w swojej karierze, nie uznawał [terapii konwersyjnej] jako element standardowego protokołu treningowego dla żadnego sensownie wykształconego psychologa klinicznego. Więc pomysł, że [terapia konwersyjna] była problemem jest jednym wielkim kłamstwem. Niemniej, jurysdykcje na całym świecie pospieszyły, aby pokazać, jak można to nazwać, wyższość moralną na froncie woke’izmu i zaczęły wymagać od terapeutów, aby zaadaptowali to afirmujące tożsamość płciową podejście.
Ale, kiedy byłaś młodsza, zainteresowałaś się pomaganiem ludziom z dysforią płciową. Więc, w pewnym stopniu, skłaniałaś się w stronę afirmacji tożsamości płciowej. Jak, z twojej perspektywy, wyglądał ten wzrost i przemiana w czasie?
SS: Jedna ze zmian to sposób w jaki się o tym mówi. Mam nadzieję, że nikt nie dopatrzy się tu braku szacunku do społeczności LGBT, bo pracuję sporo z [tą społecznością]. Ale chcę wrócić do naszych profesjonalnych standardów. W tym roku zostały ogłoszone nowe wytyczne odnośnie LGBTQ+… i nie chcę tu wydziwiać, ale ten plus mnie niepokoi. Nie wiem, co on znaczy i nie wiem do jakiej chronionej grupy [społecznej] się odnosi.
Powiem ci, że zajmuję się dziećmi, które identyfikują się jako zwierzęta. Bo takie rzeczy mają miejsce. Na początku było to traktowane jako żart: „O, będziesz miała kogoś, kto się będzie identyfikował jako lampa”. Ale powiem ci, że przychodzą [do mnie] ludzie… trans-wiekowość [identyfikacja jako osoba w innym wieku] to [obecnie] część rzeczywistości. Jeśli możesz czuć się chłopcem [to] możesz czuć się dzieckiem.
To, co mnie martwi to, na przykład, pojęcie deadname[2]. Odkąd zaczęłam [moje badania] terminologia cały czas się zmieniała. [W przeszłości] nigdy nie nazywaliśmy [imienia nadanego przy urodzeniu] martwym. To było imię nadane przy urodzeniu. To jest, moim zdaniem, bardzo alarmujące. Normalizujemy samobójstwa. Nazywanie [imienia nadanego przy urodzeniu] w ten sposób jest zabijaniem części siebie. To jest bardzo niebezpieczne.
JP: To jest również nadawanie wartości idei, że można zmienić przeszłość, że można to wymusić oraz ukarać ludzi, którzy nie chcą tego z tobą zrobić. Jednym z powodów dla którego zostałem wyrzucony z Twittera… Myślę, że to był główny powód, choć w naszych czasach trudno powiedzieć. [Wyrzucono mnie z Twittera] bo hipotetycznie użyłem martwego imienia Ellen Page [zamiast] Elliot Page. Co właśnie robię ponownie. I tak, ten cały pomysł martwego imienia, o ile to rozumiem, pojawił się znikąd. Kto to w ogóle wymyślił? Dlaczego nagle to stało się głównym grzechem i co to, do diabła, oznacza, że nie mogę odnosić się do kogoś, [używając imienia] które niegdyś było ich. To jest teraz zbrodnia. Nic z tego nie rozumiem. To jest całkowicie niedorzeczne. Niemal nie do pojęcia. Ale byliśmy przygotowywani, żeby się zgodzić na to i na cały zestaw związanych z tym całym tematem.
Myślę, że możemy zagłębić się w to trochę. Psychoterapeuci zaadaptowali, moim zdaniem, powierzchowną koncepcję… Myślę, że całe pole działalności klinicznej jest temu winne, że jedynym ważnym znacznikiem tożsamości jest subiektywne widzimisię. A to, technicznie, nie jest prawdą, co powinien wiedzieć każdy dobry psycholog. Bo tożsamość jest wielowymiarowym zjawiskiem.
Lewica upiera się, że twoja tożsamość jest częściowo konsekwencją twoich związków z jakąś grupą, że twoja tożsamość to sposób w jaki jesteś usytuowany w przestrzeni społecznej. Ale jest to również coś wewnętrznego i psychologicznego. To, jak doświadczasz siebie jako istotę. Ale to nie wszystko. Istniejesz w odniesieniu do twojego życiowego partnera, swojej rodziny, sąsiadów społeczności w twoim mieście, stanie lub państwie. W odniesieniu do twoich niedoścignionych ideałów w tej lub innej formie. Każdy z tych aspektów jest częścią twojej tożsamości. Pomysł, że to wszystko może być zredukowane…
A przecież jest jeszcze biologiczny i fizyczny aspekt tożsamości oraz to, że masz dwoje a nie sześcioro oczu na przykład, że masz biologiczną płeć, czy to ci się podoba, czy nie. Pomysł, że to może być zredukowane do czegoś wewnętrznego i subiektywnego jest konsekwencją wykolejenia liberalnego etosu Protestantów, mówiącego o samo-aktualizacji. Jest skrajnym przedłużeniem idei, że jedyną osobą, która może powiedzieć, kim jestem, jestem ja. A problem z tym jest taki, że to po prostu nie jest prawda.
Kiedy ja i ty siedzimy tutaj i rozmawiamy, oboje musimy zmodyfikować nasze tożsamości, tak abyśmy mogli spełnić nasze pragnienie, żeby ze sobą rozmawiać. Więc tożsamość jest stale negocjowana a idea, że [tożsamość] może być po prostu ustalona przez subiektywne „niech się stanie” i to stwierdzenie ma wagę prawa, to jest inwersja niepojętej miary. [Dodatkowo] jest to straszne dla tych, którzy są zagubieni, bo zaczną oni definiować siebie w subiektywny sposób, [a ta samo-zdefiniowana tożsamość] nie będzie dla nich ani korzystna, ani możliwa do utrzymania na dłuższą metę w kontekście społecznym.
Tchórzliwość terapeutów mnie zdumiewa do tego stopnia, że opada mi szczęka. Ci ludzie powinni wiedzieć lepiej a nie mówią nic na ten temat, po prostu płyną z tym katastroficznym prądem.
I teraz tak, z jakiegoś powodu to cię dotknęło. W liście do mnie napisałaś, że przeczytałaś mój artykuł o rzeźnikach i kłamcach i bardzo cię to zaniepokoiło. Ale już wcześniej byłaś zaniepokojona tym, czego byłaś świadkiem. Dlaczego to niepokoi cię tak bardzo, że zaryzykowałaś… Po pierwsze, w pewnym sensie, robisz ideologiczny zwrot, bo odchodzisz od swoich początkowych założeń, ale również, poprzez wystąpienie w filmie dokumentalnym Walsha, i z pewnością poprzez rozmowę ze mną, podejmujesz ogromne profesjonalne ryzyko. Więc dlaczego to robisz? Dlaczego to stało się tak nieznośne dla twojego sumienia, że odczułaś potrzebę, żeby podjąć to ryzyko?
SS: Bo, jak powiedziałeś, nie zostałam prawidłowo wyszkolona, chociaż byłam szkolona bardzo dobrze, moim zdaniem, w uczeniu się i w etycznym leczeniu i w tym, żeby, po pierwsze nie szkodzić. Dopiero po jakichś 10 latach [praktyki] przyszedł do mnie rodzic, dał mi ulotkę leku i powiedział: „lekarstwa, które chcesz dać mojemu dziecku nie są zaaprobowane przez FDA [Agencję Żywności i Leków]. Wytłumacz mi, dlaczego mam dawać mojemu dziecko lekarstwa nie zatwierdzone przez FDA?”.
Blokery dla dzieci wciąż nie są zaaprobowane przez FDA. Nie wiedziałam tego, Jordan. Powinnam była to wiedzieć. Takie rzeczy prawdziwie mnie zaalarmowały. I, powiem ci… To, że mam dzieci, że przeszłam przez tak wiele doświadczeń… To co mnie doprowadza do szaleństwa, to że mówi się teraz, że twoja płeć jest ci przypisana przy urodzeniu. To nie jest prawda. Miałam zapłodnienie pozaustrojowe i znałam płeć mojego dziecka 5 dni po tym, jak plemnik połączył się z komórką jajową. Jeśli już, to [płeć] jest obserwowana przy urodzeniu, a nie przypisana. Ale dzieci, nauczyciele i psychologowie myślą, że dzieci rodzą się [wyglądając] dwuznacznie. A tak nie jest. Jest bardzo rzadkie, że [genitalia przy urodzeniu wyglądają] dwuznacznie.
Jedno, co mi się zdarzyło. Mój 10-cio letni syn wrócił do domu i tłumaczył mi, że jego przyjaciel przeszedł tranzycję i jest teraz płci żeńskiej. Przede wszystkim [syn] miał mnóstwo pytań, bo chodził do szkoły z tym dzieckiem przez kilka lat i jego pierwszym pytaniem było, oczywiście, czy temu dziecku wyrosła pochwa w czasie letnich wakacji. To pokazało mi tak wiele. To, przez co ta osoba przechodzi jest problem zdrowia psychicznego. To jest dysforia płci. Ale nie jest to prezentowane w ten sposób. [To jest prezentowane tak, że to dziecko] jest teraz płci żeńskiej. Więc jego przyjaciele są skonfundowani. „Czy to, że go lubię sprawia, że jestem gejem?”. „Co to znaczy? Czy w wakacje letnie może mi wyrosnąć pochwa?”. „Skąd wiem, że nie jestem następny?”. Mój syn zapytał mnie, skąd wiadomo, że jest chłopcem. Dla mnie to było straszne a dla naszych dzieci jest dezorientujące.
JP: Nie sądzę, że da się bardziej zdezorientować dzieci. Nawet jeśli zdezorientujesz je odnośnie tego, gdzie jest góra a gdzie dół, to nie będzie bardziej ogłupiające niż dezorientacja odnośnie różnicy pomiędzy płcią męską i żeńską. Twierdzę tak, po części dlatego, że różnica pomiędzy płciami rozwinęła się biologicznie na przeciągu setek milionów lat. Poza różnicą pomiędzy męskim i żeńskim, praktycznie nie istnieje kategoria bardziej podstawowa percepcyjnie, [kategoria należąca do typu], który moglibyśmy nazwać koncepcyjną strukturą orientacji. Jeśli nie możesz postrzegać tej kategorii, nie możesz uczestniczyć w reprodukcji i tyle. Więc ten pomysł, że [ta kategoria] jest w jakiś sposób skonstruowana społecznie jest urojeniem. Jest to prawie surrealistyczne. To jest poza surrealizmem. To jest surrealistyczne do punktu niemożności pojęcia. Z tym wszystkim związana jest arogancja wielkości lucyferiańskiej. Pomysł, że możemy obalić cały porządek natury, żeby zaspokoić subiektywne widzimisię dzieci. To jest całkowicie niedorzeczne.
Jak czułaś się, kiedy twój syn przyszedł do domu i zaczął zadawać ci te pytania. Jak to na ciebie wpłynęło?
SS: To miało ogromny wpływ. Nie wspominając o tym, co [syn] mówił. Było tam bardzo dużo kwestii. Zapytał mnie, czy dalej może być przyjacielem tej osoby. I wspomniał o jednej rzeczy. Kiedy byli na WF-ie i dzieci były dzielone na chłopców i dziewczynki, to dziecko było teraz z dziewczynkami i [drugi] przyjaciel [syna] to komentował, co sprawiło, że zaniepokoiłam się o znęcanie się [bullying]. Więc zajrzałam do podręcznika o znęcaniu się i tam nie było napisane nic o błędnym określaniu tożsamości płciowej[3]. Więc zadzwoniłam do psychologa szkolnego, nie podając imienia mojego syna, bo nie sądziłam, że ma to znaczenie. Chciałam dowiedzieć się, czy błędne określnie tożsamości płciowej byłoby ocenione jako znęcanie się, bo tu chodzi o 10-cio letnie dzieci, które nie przyjmują żadnych hormonów czy blokerów, tu ma miejsce tylko afirmacja [nowego] imienia. Więc zapytałam ją [psychologa szkolnego] czy byłoby to uważane za znęcanie się. Ona zareagowała na to dość negatywnie i zaczęła mnie oskarżać o to, że twierdzę, że to jest jakaś moda[4], czym…
JP: Czym to jest.
SS: Czym to jest
JP: Na 100%.
SS: [Ta psycholog] zażądała, żebym powiedziała jej o kim mówię a ja jej na to: „Z całym szacunkiem, czy jest [w szkole] wielu 10-cio letni chłopców, którzy twierdzą, że są dziewczynkami?”. A ona [odpowiedziała]: „Zdefiniuj ‘wielu’”. Dla mnie to był koniec rozmowy. Ile jest takich dzieci? Powiedziałam jej: „Pozwól mi zadać ci pytanie. W 5tej klasie dzielimy dzieci zgodnie z ich płcią [biologiczną] i uczymy je o miesiączkach i o tym, co zdarza się [w rozwoju] chłopców. Czy pozwolisz aby to dziecko poszło razem z dziewczynkami?” A ona mi na to: „Tak”. Więc ja powiedziałam: „Czy masz pojęcie jaką dysforię wywołasz w tym dziecku, kiedy będzie ono siedziało w tej klasie i uczyło się o miesiączkach, których [to dziecko] nigdy nie będzie mieć. A my mówimy [tym dzieciom], ale, hej, jesteś płci żeńskiej”. To jest straszne.
JP: Jaka była jej odpowiedź na to?
SS: Bardzo agresywna. Na koniec powiedziałam jej: „Będzie lepiej, jeśli będą jakieś wytyczne”, a ona mi na to: „To może być widziane jako znęcanie się, jeśli taka będzie tego intencja.”. Ja odpowiedziałam: „Z całym szacunkiem, te dzieci chodziły razem do szkoły, do przedszkola jako chłopcy. A teraz mówisz im, że jeden z nich jest dziewczynką. To jak toaleta i półka. Możesz zrobić kupę na półce, ale to nie czyni z tej półki toalety. [Te dzieci] nie rozumieją. Nie przedstawiasz im nawet konceptu bycia transgender.” Mój syn nie wiedział co to znaczy i musiałam mu to wytłumaczyć. Bo mamy dzieci, które myślą, że mogą się obudzić, poczuć się w odmienny sposób… A uczucia są oparte na wrażeniach. Nie jest dobre, żeby opierać się na jego uczuciach.
JP: Porozmawiajmy o wytycznych Amerykańskiego Związku Psychologicznego dotyczących standardów opieki. Jedną z dużych plusów praktykowania psychologii klinicznej było jej ugruntowanie w badaniach naukowych. Ty byłaś szkolona jako psycholog kliniczny w ramach modelu Bouldera. Wymaganiem [tego modelu] jest szkolenie jako klinicysta, ale również badacz naukowy. To znaczy, że uczyłaś się jak analizować literaturę naukową, co, tak przy okazji, nie jest wymagane od lekarzy i zwykle nie jest wymagane od klinicystów, którzy są szkoleni poza modelem Bouldera. Ale jeśli nauczysz się myśleć w sposób naukowy, na skutek twojego przeszkolenia, masz obowiązek wyciągać pewne wnioski. A jednym z tych wniosków, doskonale ugruntowanym na polu etycznym, jest to, że wymagane jest wiele technik i pomiarów zanim diagnoza zostanie sformalizowana. Więc, jeśli próbujesz zrozumieć czyiś problem, żeby [ten problem] zdiagnozować… Powiedzmy, że opis własnych doświadczeń [pacjenta] jest jednym ze źródeł informacji, z jakich korzystasz. Opisu własnych doświadczeń pacjenta nie da się całkowicie zredukować do uczuć, ale [do tego opisu] kwalifikuje się uczucia. [Do tego opisu] kwalifikuje się uczucia i myśli, wszystkie subiektywne [formy] identyfikacji.
Dla przykładu, jeśli diagnozujesz kogoś, kto cierpi na anoreksję, to ta osoba powie ci, że czują się grubi. Jeśli użyjesz tylko ich uczuć jako [jedyny] marker diagnostyczny, musisz dojść do wniosku, że ta osoba jest gruba. Ale, oczywiście, jeśli masz choć odrobine zdrowego rozsądku jako klinicysta, zaobserwujesz [również, zwłaszcza,] jeśli ta osoba ma zaawansowaną anoreksję, że ta osoba nie tylko nie jest gruba, ale że najpewniej niedługo umrze z głodu.
To, na co zwracam tu uwagę, to, że jako klinicyści, szkoleni w modelu Amerykańskiego Związku Psychologicznego, jesteśmy zobowiązani, aby używać wielu metod badawczych. Więc, na przykład, jeśli chcesz wyjaśnić naturę czyjeś, tak zwanej, tożsamości, użyjesz opisu własnego doświadczenia, ale użyjesz również obiektywnych markerów diagnostycznych. Czasem to będą kwestionariusze, a czasem inne sposoby, jak logowanie behawioralne, czyli śledzenie zachowań ludzi. To stosowane jest w diagnostyce depresji. Możesz poprosić [pacjenta], żeby oceniał swój nastrój co godzinę każdego dnia przez dwa lub trzy tygodnie, i spojrzeć na to, jak te zmiany nastroju się układają. [W tym celu] używa się dobrze zweryfikowanych obiektywnych kwestionariuszy i istnieje cała metodologia, żeby [takie] kwestionariusze tworzyć. Możesz też przeprowadzić wywiad z rodziną albo przyjaciółmi albo innymi zaangażowanymi profesjonalistami. Na przykład, jeśli oceniasz zachowanie dziecka w szkole, w czasie diagnostyki dzieci pod kątem zespołu nadpobudliwości psychoruchowej, możesz wziąć pod uwagę opis własnych doświadczeń dziecka, ale również opis doświadczeń przyjaciół, rodziny czy nauczycieli tego dziecka. A potem szukasz zbieżności [w wynikach] różnych metod badawczych. A jeśli masz zbieżność w wynikach różnych metod, wtedy możesz przyjąć, że twoja diagnoza jest trafna.
Nawiasem mówiąc, dla słuchaczy: tak właśnie orientujesz się w świecie. Masz pięć zmysłów, które są jakościowo odmienne. Słuch i wzrok nie są takie same, a zarówno słuch jak i wzrok różnią się od smaku. To są całkowicie oddzielne systemy biologiczne, używające odmiennych sposobów badania. Ewolucyjnie rozwinęliśmy się, żeby opierać się na pięciowymiarowych rozwiązaniach. Wierzymy, że jeśli coś jest potwierdzone przez pięć różnych sposobów pomiaru, przez pięć zmysłów, to to zjawisko jest prawdziwe. Chociaż, nie, to też nie jest wystarczające. Jest tak trudno określić, co jest prawdziwe, że nie tylko używamy naszych zmysłów, żeby oceniać świat, ale jeszcze rozmawiamy z innymi ludźmi, żeby upewnić się, że oni widzą, słyszą, smakują i dotykają tych samych rzeczy. Bo nawet te pięć zmysłów może utknąć w mylnej subiektywności i potrzebujemy konsensusu i empirycznego badania, żeby upewnić się, że nie mamy urojeń. I to ma miejsce, kiedy chcemy poznać prawdę.
Jeśli chcemy tkwić w urojeniach, na przykład z głębokich psychologicznych powodów, wtedy sprawy stają się bardziej skomplikowane. Mówię o tym po to, aby wyłożyć dla naszych słuchaczy fakt, który już został ustalony przez kierujących się etyką, dobrze wyszkolonych, klinicystów, że twoją główną etyczną odpowiedzialnością jest, aby używać rzetelnych, uzasadnionych i dostępnych środków diagnostycznych. A to oznacza, że jesteś etycznie zobowiązana, aby nie polegać na subiektywnej samo-ewaluacji. Jest to jedno źródło informacji, ale nie jest ważniejsze niż inne [źródła]. Fakt, że się od tego odwróciliśmy, częściowo ze względu na presję legislacyjną, ale również z powodu ideologicznego ogłupienia, jest absolutnie, 100%, według standardów naszej profesji, złamaniem zasad etyki [zawodowej].
Ok, więc teraz pozwalamy dzieciakom… Nie, jesteśmy zobowiązani, żeby zachęcać dzieci, aby przyjęły założenie, że są tym kim są wyłącznie ze względu na ich codzienną, subiektywną samo-ewaluacje, tak? Nie ma w tym nic stabilnego, bo dodatkowe założenie jest takie, że jesteś tylko tym, kim mówisz, że jesteś albo kim czujesz, że jesteś, cokolwiek „czujesz” oznacza. Ale to może się odmienić w każdym momencie w zależności od twojego wyboru i nikt nie może nic powiedzieć na ten temat, pod groźbą konsekwencji prawnych. A potem zastanawiamy się, czy to [przypadkiem] nie konfunduje dzieci. Cóż, nie tylko [dzieci] są skonfundowane w wyniku [takiego postępowania], ale przygotowujemy wszystko w ten sposób, aby skonfundować je tak bardzo jak to tylko możliwe.
SS: Jedna z większych kwestii o których chcę porozmawiać, to, że była presja… Nawet jeśli stawiało się [u dzieci] diagnozę dysforii płciowej, to nie była najbardziej właściwa terminologia, bo jest tu wybór. Mam tu na myśli… jest moją obawą, że oddaliliśmy się od „hej, leczymy ludzi z najbardziej poważnymi zaburzeniami zdrowia psychicznego”, bo osoba, która przez to przechodziła doświadczała bardzo poważnej patologii. Teraz jest to kwestia wyboru. Na początku mojej pracy zaimki neutralne płciowo nie były opcją. Wiele ludzi trans, których znam, uważają, że takie zaimki dyskredytują ich przekonanie [że są trans].
Nadzorując stażystów, [słyszę], że są dzieci, które mówią, że w poniedziałek i wtorek czyją się jak chłopiec, a potem we środę i piątek jak dziewczynka. Ja nie wiem już co to znaczy, nie wiem o czym my tu rozmawiamy.
JP: Możemy zagłębić się trochę w ten temat. Wiesz, ludzie mówią coś takiego, powiedzmy: „czuję, że jestem w złym ciele”, albo „jestem chłopcem, ale czuję się jak dziewczynka”. Ale ty zastanawiasz się, co dokładnie mają na myśli. Odnośnie „czuję, że jestem w złym ciele” – to oznacza dokładną analizę tego, co w twojej obecnej fizjologii powoduje twój dyskomfort. Co dokładnie? Czy jest to, jak w przypadku Chloe Cole, okazało się, że jej podstawowym problemem było to, że nie miała tego typu zaokrąglonej figury, która, w jej przekonaniu była idealną kobiecą [figurą]. To jest zupełnie coś innego niż „czuję się jak chłopiec”, prawda? Ale jeśli nie zagłębisz się w to starannie, nigdy nie dotrzesz do sedna problemu.
Odnośnie subiektywnego odczucia, to [pytanie jest]: co masz na myśli [mówiąc, że] czujesz się jak chłopiec, będąc dziewczynką. Po pierwsze, skąd wiesz [jak czuje się chłopiec]? Bo nie masz dostępu do [wiedzy o tym], co składa się na czucie się chłopcem, cokolwiek to znaczy. Technicznie nie jest to nawet możliwe, z wyjątkiem świata fantazji, [w którym] możesz sobie wyobrazić jak to może być, kiedy jesteś dziewczynką. Może zbadajmy to trochę.
Kiedy mój syn był dzieckiem, miał może 2 lata a jego siostra 3 i pół, [moja córka] miała mały krąg przyjaciółek, z którymi się spotykała i [bawiły się w] przebieranie. Przez jakiś czas, dość często, przebierały też mojego syna, Juliana. [Przebierały go] w te bardzo dziewczęce przebrania, wiesz, wróżkowe skrzydła i sukienki baletnicy i doskonale się tak bawili. [Mój syn] przychodził na górę i wiesz, biegał dookoła a one go ganiały i tak dalej. Obserwowałem to i myślałem, „co tu się, do diabła, dzieje?”. Bo część mnie odczuwała pewien dyskomfort związany z [tą zabawą]. Więc pomyślałem, ok , co się tu dzieje: a) dlaczego on to robi? b) dlaczego dziewczynki to robią? i c) dlaczego nie czuję się z tym komfortowo?
Zacząłem od mojego własnego dyskomfortu, bo pomyślałem, wiesz, coś tu się dzieje i nie wiem, czy mam interweniować, czy nie, czy też może to jest mój [problem]. Porozmawiałem o tym z moją żoną i jak o tym rozmawialiśmy to zdałem sobie sprawę, że mały chłopiec musi w wyobraźni odegrać bycie dziewczynką a dziewczynka musi odegrać bycie chłopcem. Jeśli tego nie odegrasz, jeśli nie zbudujesz fikcyjnej reprezentacji [przeciwnej płci], nie możesz zrozumieć przeciwnej płci. Wtedy zrozumiałem co miało miejsce. [Mój syn] odgrywał bycie dziewczynką a dziewczynki bawiły się wokół konceptu płci, próbując oszacować jak to jest być przeciwnej płci. To jest całkowicie w ramach akceptowalnej zabawy/udawania.
I teraz tak, jedną z moich obecnych obaw jest to, że nasze dzieci są tak zaangażowane w komputery i telewizję, że zaburzonych jest wiele z elementów wczesnej zabawy/udawania, poprzez które odbywa się ustalanie tożsamości płciowej. Uważam, że wiele z tego, co widzimy pośród młodzieży to wypłynięcie tej zabawy w udawanie, która była wcześniej stłumiona.
SS: Mam podobne historie z moim synem. On chciał bawić się z lalkami i z Barbie. Mi to, oczywiście nie przeszkadzało, ale pamiętam, że zapytałam go: „może kupimy księcia Eryka dla Ariel?” a on mi odpowiedział: „Nie chcę się bawić z chłopcami, bo chłopcy są złośliwi”. Wtedy dostrzegłam, że on tak rozumie świat. I wiesz, on jest teraz starszy i nie bawi się już lalkami Barbie, rozumiem, że [mój syn] tak się bawił, [tworzył] reprezentację kobiet i siebie samego.
Widzę też wielu rodziców… Nie będę tu kłamać, kiedy zobaczyłam, że mój syn bawi się lalkami Barbie, jako rodzic, zastanowiłam się, czy pasowałoby mi, gdyby mój syn był dziewczynką. Skąd się to wzięło? Nie sądzę, że nasi rodzice musieli się o to martwić. Widzę moich przyjaciół [stwierdzających, że] musieliby zaakceptować swoje dziecko z inną tożsamością płciową. Co samo w sobie jest niezwykłe, że w ogóle się z tym spotykamy.
tłumaczenie: Magda Lewandowska
[1] Tu Sara używa neutralnej płciowo formy „they”, której nie da się sensownie przetłumaczyć na język polski, stąd jako podmiot zdania pojawia się [ta osoba] lub domyślnie, „ona”, co absolutnie nie sugeruje biologicznej płci osoby o której mowa (z kontekstu wynika, że to jest homoseksualny mężczyzna)
[2] Deadname: dosłownie: martwe imię, czyli imię nadane osobie trans przez rodziców przy urodzeniu. Wybór nowego imienia jest typowym elementem tranzycji płciowej a używanie starego imienia (sprzed tranzycji) widziane jest przez aktywistów trans jako przemoc.
[3] Tu Sara używa angielskiego słowa „misgendering”, co jest nazwą używania zaimków związanych z biologiczną płcią osoby trans i w środowisku aktywistów trans uważane jest za przemoc
[4] Tu Sara używa określenia „social contagion” (dosłownie: zaraza społeczna), które używane jest, opisowo, w odniesieniu do zjawiska narastającej popularności alternatywnych tożsamości płciowych. Aktywiści trans uważają to wyrażenie za obraźliwe, twierdząc, że tożsamość płciowa nie jest zaraźliwa, ale w każdym wypadku znaleziona wewnątrz duszy danej osoby trans.