Transkrypt:
Dzień dobry,
Witam w kolejnym odcinku podkastu Streszczenia WOKiEm, gdzie streszczam to, czego nie mogę przetłumaczyć.
A ja to Magda Lewandowska. W ostatnim odcinku – nieuprzejmie i zapewnie przemocowo - zapomniałam się przedstawić, czym, mam nadzieję nie wywołałam u was straszliwej i literalnej traumy.
Dziś streszczę najnowszą książkę Thomasa Sowella, wydaną we wrześniu ubiegłego roku, pod tytułem Social Justice Fallacies, czyli Sofizmaty Sprawiedliwości Społecznej. Thomas Sowell powinien być doskonale znany polskim czytelnikom, bo pisze książki od końca ubiegłego wieku, opublikował ich kilkadziesiąt, a na język polski przetłumaczone zostały chyba 8 z jego książek. Sowell jest amerykańskim ekonomistą, filozofem i konserwatywnym komentatorem społecznym, od ponad dwóch dekad wypowiadającym się otwarcie przeciwko ruchowi sprawiedliwości społecznej czyli woke’izmowi, który to ruch Sowell nazywa utopijnym poszukiwaniem kosmicznej sprawiedliwości.
Więc, jeśli powyższe brzmi interesująco, zapraszam na streszczenie Social Justice Fallacies, autorstwa Thomasa Sowella.
Książka Social Justice Fallacies podzielona jest na 5 rozdziałów, z których 4 opisują szczegółowo jeden z typów sofizmatów stosowanych przez woke’izm, w celu promocji kosmicznej sprawiedliwości społecznej, a rozdział piąty jest podsumowaniem całej książki.
W pierwszym rozdziale Sowell analizuje „sofizmat równych szans”, który odnosi się do twierdzeń woke’izmu, że w prawdziwie równym społeczeństwie wszyscy mają takie same wyniki. To jest to, co po angielsku nazywane jest equity a po polsku często tłumaczone jako równość, choć equity nie do końca oznacza „równość” ale bardziej „równoważność”. Tak czy siak, equity – jeden z celów woke’izmu – to stan, w którym społeczeństwo jest idealnie równe i wszyscy mają po równo wszystkiego. Ten stan aktywiści woke mierzą poprzez określanie procentowego udziału rozmaitych mniejszości w rozmaitych statystykach, np., wyższego wykształcenia, bogactwa, przyznania kredytu na dom, zasiadania w radach nadzorczych itp. i następnie porównywanie tego procentowego udziału z procentowym udziałem danej mniejszości w społeczeństwie. Jeśli – a raczej, kiedy, bo jak tłumaczy Sowell, tego rodzaju „nierówności” są nieuniknione – czyli kiedy aktywiści woke znajdą „nierówność” pomiędzy procentowym udziałem danej mniejszości w społeczeństwie i procentowym udziałem danej mniejszości w badanej statystyce, to jest – wg aktywistów woke – niepodważalny dowód na systemową dyskryminację, którą aktywiści woke tłumaczą tą nierówność.
Analizując wzmożony sofizmat równych szans, Sowell zaczyna od podania nierówności, którymi woke’iści w ogóle się nie przejmują. Nierówności te to nadreprezentacja czarnoskórych w zawodowej koszykówce, Latynosów w ligach baseballowych, białych w tenisie, Kanadyjczyków i Szwedów w hokeju, a następnie tłumaczy w jaki sposób historia, kultura, geografia czy klimat wpływają na to, że w społeczeństwie w którym każdy ma równe szanse, nie każdy ma takie same wyniki.
Tu, obok zimnego klimatu zwiększającego szanse Kanadyjczyków czy Szwedów na sukcesy w hokeju, Sowell podaje przykład Niemców, którzy, jeszcze jak byli plemionami German za czasów Imperium Rzymskiego, już zaczęli warzyć piwo i jakoś od tamtego czasu nie przestali. Jak pyta – retorycznie - autor: „jeśli jakiś lud robi jedną konkretną rzecz od ponad tysiąca lat, czy naprawdę jest tak zaskakujące, że [ten lud] odnosi w tej [konkretnej rzeczy] większe sukcesy niż inne [ludy], bez takiej historii?”. Tą właśnie tradycją warzenia piwa – a nie systemowym rasizmem – Sowell tłumaczy sukces jaki Niemcy odnieśli w przemyśle browarniczym w USA i na całym świecie. Podobnie historią i czynnikami klimatycznymi autor wyjaśnia sukces szkockiej whiskey i francuskich win, tłumacząc, że nie ma cienia rasizmu w tym, że Szkoci robią fatalne wino a Francuzi nie mają pojęcia o pędzeniu whisky.
Podobnie, jak pisze autor, nie jest dowodem dyskryminacji, że w baseballu jest więcej Latynosów a w koszykówce więcej czarnoskórych. To zjawisko Sowell nazywa obustronną nierównością i tłumaczy historią, kulturą, tradycją a nawet więzami rodzinnymi. Tu Sowell podaje przykład legendarnego zawodnika footballu amerykańskiego, Archie’go Manninga, którego synowie Peyton i Eli również zrobili karierę w footballu – z pewnością w jakimś stopniu inspirowani przykładem ojca, wczesną ekspozycją na sport, czy też wskazówkami ojca, ale, biorąc pod uwagę jak dobrze obaj synowie radzili sobie w tym sporcie, trudno mówić tu o nepotyzmie czy dyskryminacji.
Dalej autor pokazuje bzdurność typowego dla woke’izmu powierzchownego przedstawienia statystyk. Aktywiści woke widzą dowody rasizmu czy dyskryminacji w tym, że średnio, amerykanie japońskiego pochodzenia są bogatsi niż amerykanie meksykańskiego pochodzenia. Jednakże, jak pisze Sowell, aktywiści woke zapominają wspomnieć, że średni wiek amerykanów japońskiego pochodzenia to 52 lata, podczas gdy średni wiek amerykanów meksykańskiego pochodzenia to 28 lat. Czy to naprawdę takie zaskakujące, że 28 latkowie mają mniej zasobów materialnych niż 52 latkowie? Podobnie rzecz się ma z państwami takimi jak Niemcy, Włochy czy Japonia, w których średni wiek mieszkańców to 40 lat, w porównaniu z Nigerią, Afganistanem czy Angolą, gdzie średni wiek mieszkańców to 20 lat lub mniej. „Jak można oczekiwać, że naród, w którym połowa populacji to niemowlęta, małe dzieci i nastolatki, będzie miał takie samo doświadczenie zawodowe i wykształcenie - taki sam kapitał ludzki - jak naród, w którym połowa populacji ma 40 lat lub więcej?” – pyta autor.
W ten sam sposób Sowell pokazuje idiotyzm „dyskryminacji” kobiet orzekanej przez aktywistów woke na podstawie tego, że w Dolinie Krzemowej pracuje mało kobiet. A ile ma ich pracować, pyta autor, jeśli mniej niż 30% absolwentów kierunków inżynieryjnych to kobiety? Na tej samej zasadzie trudno dziwić się, że niewielu mężczyzn pracuje w szkołach, bo mniej niż 20% absolwentów kierunków pedagogicznych to mężczyźni.
Odmienne osiągnięcia ekonomiczne różnych populacji Sowell analizuje też poprzez pryzmat geografii i ekosystemu. Tu autor wspomina o Majach, którzy wprawdzie wynaleźli koło, ale nie mieli ani zwierząt pociągowych, które mogłyby ciągnąć wozy, ani rozległych równin – jak w Europie, po których ciągnięcie wozów miałoby sens. Stąd Majowie używali koła w zabawkach dla dzieci a nie – jak Europejczycy – w celach transportu czy handlu. Geografia tłumaczy też osiągnięcia Europejczyków w żegludze. Porównując linie brzegowe Europy i Afryki, Sowell pokazuje, że, pomimo tego, iż Afryka jest dwukrotnie większa od Europy, linia brzegowa Europy jest o tysiące kilometrów dłuższa niż linia brzegowa Afryki. Co z kolei oznacza, że Europa ma więcej zatok, w których mogą bezpiecznie zatrzymywać się okręty, stąd nic dziwnego, że żegluga w Europie rozwinęła się dużo bardziej intensywnie, niż żegluga w Afryce. A ponieważ podróże czy to na statkach, czy na wozach wiążą się z nieuniknionymi kontaktami z innymi ludźmi, to z kolei zwiększa szansę na adopcję wynalazków od innych kultur i w rezultacie, jak pisze Sowell, nie dziwi, że, np., Brytyjczycy używali kompasu wynalezionego w Chinach, wykonywali kalkulacje stosując matematyczne koncepcje stworzone w Egipcie, używając zapisu cyfrowego wynalezionego w Indiach, liter stworzonych przez Rzymian, na papierze wynalezionym w Chinach.
Wpływ historii na rozwój społeczeństw i kultur Sowell pokazuje na przykładzie – znanej chyba wszystkim Polakom – bitwy pod Wiedniem, która, gdyby potoczyła się inaczej, całkowicie zmieniłaby kulturę europejską.
Tak więc, jak pisze Sowell, duża część „nierówności” w społeczeństwie nie jest wynikiem dyskryminacji, ale wynikiem geografii, ekosystemu, historii, które z kolei tworzą kulturę, wpływają na tradycje – tak narodowe jak i w obrębie rodziny, do czego dochodzą zupełnie losowe cechy, jak wzrost, siła, wytrzymałość fizyczna, inteligencja, co z kolei wpływa na zainteresowania i cele życiowe jednostek.
Następnym sofizmatem, z którym rozprawia się autor jest sofizmat rasizmu, którym to aktywiści woke tłumaczą wszelkie różnice pomiędzy ludźmi o innym kolorze skóry. Sowell zwraca uwagę, że sofizmat rasizmu jest przyjmowany jako prawda objawiona a wszelkie kwestionowanie tego, że rasizm jest jedynym powodem różnic pomiędzy ludźmi o odmiennym kolorze skóry są traktowane jako objaw rasizmu i białej supremacji. Autor podaje najczęściej używane przez aktywistów woke statystyki, które pokazują, że średnie przychody białych rodzin w Ameryce są i od lat były wyższe niż średnie przychody czarnoskórych amerykańskich rodzin, co według aktywistów woke ma być dowodem na istnienie białej supremacji w USA. Aczkolwiek, statystyki, które aktywiści woke pomijają, to takie, które pokazują, że pośród Amerykanów pochodzenia hinduskiego średnie przychody per capita są 3 razy wyższe niż pośród Amerykanów pochodzenia meksykańskiego i o 15tys $ rocznie wyższe, niż pośród białych Amerykanów. A zatrudnieni na pełen etat mężczyźni pochodzenia hinduskiego zarabiają 39tys$ rocznie więcej niż zatrudnieni na pełen etat biali mężczyźni. Sowell wspomina również – co aktywiści woke zupełnie pomijają – o istnieniu tysięcy czarnoskórych rodzin milionerów a nawet kilku czarnoskórych miliarderów, jak Tiger Woods czy Oprah Winfrey.
Sowell zwraca również uwagę, że jednym z ważnych czynników wpływających na przychody rodziny jest to, czy rodzina to para małżeńska czy też samotny rodzic, zwykle matka. Autor porównuje przychody rodzin z obojgiem rodziców i rodzin samotnych rodziców i pokazuje, że czarnoskóre rodziny z obojgiem rodziców mają w zasadzie takie same przychody jak białe rodziny z obojgiem rodziców. Biorąc pod uwagę, że samotni rodzice – zwykle matki – są najczęstszą formą rodziny pośród czarnoskórych amerykanów przestaje dziwić, że przychody na rodzinę w tej populacji tak znacznie odbiegają od przychodów białych rodzin, gdzie większość rodzin – choć nie wszystkie – są rodzinami z obojgiem rodziców.
Innym czynnikiem wpływającym na przychody rodzin jest wykształcenie. Tu Sowell skupia się na różnicach nie pomiędzy grupami etnicznymi, ale wewnątrz grup etnicznych pokazując, że wyniki w nauce, wykształcenie i tym samym przyszłe zarobki różnią się znacznie pośród czarnoskórych amerykanów w zależności od tego, gdzie ci czarnoskórzy Amerykanie mieszkają. W cytowanych przez autora przykładach różnice dostrzegalne są na poziomie osiedla czy dzielnicy w jednym mieście. Następnie autor porównuje wyniki ekonomiczne białych rodzin w biednych rejonach USA, jak obszar wyżyn Appalaskich, gdzie przychody białych rodzin są wielokrotnie niższe niż średnie przychody wszystkich amerykańskich, czarnoskórych rodzin, co przekonująco pokazuje, że systemowy rasizm w USA po prostu nie istnieje a statystyki przywoływane aby jego istnienie udowodnić są wynikiem opisywanych wcześniej historycznych, geograficznych czy kulturowych czynników, warunkujących rozwój lub też brak rozwoju populacji.
Te czynniki – zwłaszcza geograficzna czy kulturowa izolacja populacji wpływają również, jak przekonująco pokazuje Sowell, na średni iloraz inteligencji danej populacji. Tu autor przywołuje dość znane badania ilorazu inteligencji żołnierzy amerykańskich w czasie pierwszej wojny światowej. O ile, faktycznie, średnio czarnoskórzy żołnierze mieli niższy iloraz inteligencji niż biali żołnierze, o tyle bliższa analiza danych pokazuje, że czarnoskórzy żołnierze z większych miast mieli wyższy iloraz inteligencji niż biali żołnierze z izolowanych obszarów Ameryki, jak wspomniany już region wyżyn Appalaskich. Jak pokazuje Sowell, w miarę rozwoju ekonomicznego wcześniej izolowanych regionów – a wraz z rozwojem ekonomicznym, lepszego żywienia, edukacji oraz ograniczenia małżeństwa kuzynów, średni iloraz inteligencji tych populacji rósł, bez względu na kolor skóry.
Przy okazji tej analizy, autor wspomina o eugenice, która, co może nie wszyscy wiedzą, była bardzo popularna pośród progresywnych aktywistów na początku XX wieku i silnie promowana przez lewicowe elity intelektualne, włączając w to amerykańskiego prezydenta Woodrowa Wilsona, który progresywnie uważał, że czarnoskórzy są głupi i należy powstrzymać ich przed reprodukcją, żeby nie zanieczyszczać puli genowej. Wiarę lewicy w zasadność i skuteczność eugeniki na początku XX wieku Sowell porównuje do współczesnej wiary lewicy w systemową białą supremację, pokazując że oba przekonania nie były oparte na żadnych sensowych argumentach, analizach czy wnioskach.
W rozdziale trzecim autor omawia sofizmat pionków, czyli głęboką wiarę woke’izmu w to, że wobec odgórnej polityki rządu, ludzie zachowują się tak, jak pionki na szachownicy, czyli robią to, co polityka rządu mówi im, że mają robić. Ten sofizmat jest podstawą rozmaitych regulacji wprowadzanych czy promowanych przez aktywistów woke, którzy twierdzą, że na przykład, jeśli się zwiększy podatki to ludzie będą je płacić.
Tu Sowell zaznacza, że niektóre aspekty funkcjonowania społeczeństwa muszą być regulowane. Do takich aspektów należą zasady ruchu drogowego czy też zakaz popełniania morderstw. Ale te aspekty nie bardzo interesują aktywistów woke, którzy skupiają się głównie na redystrybucji dochodu czy majątku, czyli, ogólnie mówiąc na podatkach.
Jednym z głównych haseł aktywistów woke jest opodatkowanie bogaczy. To, według ideologii woke ma wyrównać nierówności w społeczeństwie, czyli odebrać nadmiar bogatym, aby uczynić biednych bogatszymi. Ale, jak zauważa Sowell, zwiększenie podatków dla bogatych, sprawia, że bogaci zaczynają unikać płacenia podatków, poprzez wolne od podatków inwestycje, przenoszenie majątku do niżej opodatkowanego kraju/regionu lub też przeprowadzkę do niżej opodatkowanego kraju/regionu. Stąd, jak pisze autor, zwiększanie podatków wcale nie powoduje zwiększenia ilości płaconych podatków – a wręcz przeciwnie. Tu autor podaje wiele przykładów – historycznych i współczesnych – kiedy to zwiększenie podatków spowodowało zmniejszenie dochodów budżetu państwa z podatków, co miało miejsce np. w 2008 roku w stanie Maryland, gdzie po zwiększeniu opodatkowania milionerów, 2tys milionerów wyprowadziło się ze stanu Maryland, co zamiast przewidywanego wzrostu dochodów z podatków o 100milionów dolarów, spowodowało 200 milionowy spadek dochodów budżetu z podatków. Sowell podaje również przykłady krajów, gdzie na samą wieść o podniesieniu podatków, bogacze zaczęli się wyprowadzać, co spowodowało spadek dochodów budżetowych z podatków.
Jednocześnie autor podaje wiele przykładów, tego, jak obniżenie podatków może zwiększyć dochody z podatków, co miało miejsce, np. w Islandii, gdzie pomiędzy 1991 i 2001 rokiem obniżono podatki korporacyjne z 45 do 18%, co spowodowało potrojenie dochodów budżetowych państwa.
Pomimo oczywistych dowodów na to, że ludzie a bogacze zwłaszcza, nie zachowują się jak posłuszne woli rządu pionki, politycy wciąż nawołują do – w tym przypadku – podwyższenia podatków, co, jak podejrzewa Sowell, wynika z tego, że politycy mówią to, co myślą, że im zdobędzie głosy, a nie to, co jest zgodne z prawdą. W ten sposób autor tłumaczy gotowość polityków do nadmiernego wydawania pieniędzy, co zmusza państwo do drukowania pieniędzy, co powoduje inflację, za którą płacą obywatele poprzez wzrost cen, wywołany inflacją. Ale wzrost cen za kilka lat nie jest problemem polityków dziś, bo problemem polityków dziś jest utrzymać się przy władzy na tyle długo, żeby móc winić inflację na coś lub kogoś innego.
Odnośnie wzrostu cen Sowell analizuje też regulację cen przez rząd, która przez wielu aktywistów woke – jak by nie było, marksistów – uważana jest za doskonały pomysł. Ponownie, podając wiele przykładów z historii i współcześnie, autor pokazuje że rządowa regulacja cen zawsze ma katastrofalne skutki, bo przy cenach ustalanych przez rząd wielu producentom nie opłaca się produkować, co powoduje braki tych produktów na rynku. Ale, jak zauważa Sowell, te braki pojawiają się po jakimś czasie, stąd nie dotyka to polityków, którzy zdobywają poparcie poprzez obietnice regulacji cen.
Dokładnie taka sama sytuacja ma miejsce w przypadku minimalnej płacy, uniwersalnie wywołującej bezrobocie. Mechanizm tego zjawiska polega na tym, że bez minimalnej płacy nawet najmniej wykwalifikowani pracownicy mogą znaleźć jakąś pracę, nauczyć się umiejętności, rozwinąć etykę pracy, CV i ogólnie, zacząć uczestniczyć w rynku pracy, co jest nie tylko pożyteczne dla samopoczucia tych najmniej wykwalifikowanych pracowników – jak wiemy, bezrobocie bez nadziei zatrudnienia jest jedną z najbardziej demoralizujących sytuacji, w jakich może znaleźć się człowiek. Jakakolwiek praca, oprócz samopoczucia, sprzyja również dalszemu zatrudnieniu, bo mało kto trwa latami w minimalnej płacy, ale po pierwszej, byle jakiej pracy, dalej rozwija się zawodowo.
Jeśli jednak w danym kraju obowiązuje minimalna płaca pracodawcy nie zatrudniają tak chętnie najmniej wykwalifikowanych pracowników, bo jak muszą płacić więcej, to oczywistym jest, że wymagają więcej. W ten sposób powstaje bezrobocie – tym większe im wyższa jest minimalna płaca. Tu również Sowell sypie przykładami – tak historycznymi jak i współczesnymi – pokazując bardzo przekonująco, że bezrobocie jest najmniejsze tam, gdzie nie istnieje minimalna płaca.
Inną wersją sofizmatu pionków jest patrzenie na ludzi jak na statyczne pionki, co jest cechą typową dla analiz ekonomicznych aktywistów woke. Chodzi tu po hasła typu przepaść pomiędzy bogatymi i biednymi się powiększa, czy też 10% najbogatszych ma 50% bogactwa, a kiedyś to było tylko 30%. Oczywiście, te hasła sugerują, że ci bogacze i ci biedni to wciąż ci sami ludzie. A przecież, jak pisze Sowell, to nie są ci sami ludzie.
Tu autor spędza dość dużo czasu pokazując, na podstawie danych z raportów podatkowych oraz innych badań, że zarówno grupa biednych jak i bogatych oraz najbogatszych nieustannie się zmienia, bo ludzie się bogacą, biednieją potem znów się bogacą i tak dalej. Np. badanie Uniwersytetu Michigan pokazało, że w latach 1975 – 1991, spośród 20% najbiedniejszych w 1975, zaledwie 5% nie poprawiło swojej sytuacji finansowej, a 29% z tych 20% najbiedniejszych, do 1991 roku znalazło się w 25% najbogatszych. Tak wiec, faktem jest, że luka pomiędzy najbiedniejszymi i najbogatszymi się powiększa, ale to nie dlatego, że bogatsi są coraz bogatsi, ale dlatego, że bogatych jest coraz więcej, bo tylko jakieś 5% pozostaje biednymi. Ponadto, jak zauważa Sowell, w badanym okresie dochody najbogatszych wzrosły najmniej, a niektórych nawet spadły, podczas gdy dochody 95% najbiedniejszych wzrosły, a niektórych nawet kilkadziesiąt razy.
Innym statystycznym trikiem jaki stosują aktywiści woke, aby pokazać jak to jest źle jest manipulowanie statystykami, poprzez zamienne stosowanie dochodów per capita, na rodzinę i na domostwo, co umożliwia im pokazanie jak biedni są czarnoskórzy – pośród których jak pamiętacie najwięcej jest samotnych rodziców, a jak bogaci są biali i Azjaci – pośród których jak pamiętacie więcej jest małżeństw. Aktywiści woke robią taki myk, że zamiast o dochodach per capita mówią o dochodach na rodzinę lub na domostwo. W związku z tym, nawet w populacji o tych samych dochodach per capita, aktywistom woke udaje się „pokazać”, że czarnoskórzy są biedniejsi, bo zamiast męża i żony, z których każdy zarabia, powiedzmy 20 tys rocznie, jest tylko jedna matka, zarabiająca 20 tys rocznie. Więc na domostwo czy też rodzinę, czarnoskóra matka „zarabia” mniej, pomimo tego, że i ona i białe małżeństwo zarabiają dokładnie tak samo.
Rozdział czwarty omawia sofizmaty wiedzy, które zakładają, że wiedza, tzw. ekspercka, zawsze i wszędzie jest ważniejsza niż wiedza zwykłego człowieka. Na pewno już słyszeliście stwierdzenia aktywistów woke, że o płci może wypowiadać się tylko biolog, o szkodliwości otyłości wyłącznie lekarz a opinię o gospodarce może mieć li i jedynie ekonomista – to jest właśnie wzmożony sofizmat wiedzy.
Omawiając ten sofizmat Sowell wprowadza pojęcie, jak to nazywa po angielsku “consequential knowledge”, z przetłumaczeniem czego trochę utknęłam, bo szukając polskojęzycznej literatury na ten temat znajdowałam albo artykuły teologiczne, albo biznesowe, więc jeśli ktoś wie, jak po polsku nazywa się “consequential knowledge” to bardzo proszę o kontakt, żebym wiedziała na przyszłość. Ale na razie: to, o czym Sowell mówi, to wiedza niezbędna do podjęcia decyzji w kwestiach, które mają znaczące konsekwencje dla życia. Stąd dalej będę tłumaczyć “consequential knowledge” jako wiedza decyzyjna, bo jakoś muszę to przetłumaczyć.
Tak więc, w odniesieniu do wiedzy decyzyjnej, Sowell tłumaczy jej znaczenie na przykładzie Titanica: „Oficerowie dowodzący Titaniciem bez wątpienia posiadali złożoną wiedzę na temat zawiłości żeglugi i nawigacji na morzach. Ale tej konkretnej nocy najbardziej istotną wiedzą była przyziemna wiedza o lokalizacji poszczególnych gór lodowych, bo zderzenie z górą lodową było tym, co uszkodziło i zatopiło Titanica.
Chociaż przyziemne informacje i specjalne rodzaje informacji są nazywane wiedzą, [te dwa rodzaje informacji] nie są porównywalne, ale bardzo się od siebie różnią. Co więcej, przypuszczalnie wyższa wiedza [czyli wiedza zdobyta na wyższych uczelniach] nie zawsze obejmuje bardziej przyziemną wiedzę. Każda z [tych rodzajów wiedzy] może mieć znaczenie w określonych okolicznościach. Oznacza to, że dystrybucja wiedzy decyzyjnej w danym społeczeństwie może być bardzo różna, w zależności od rodzaju wiedzy, [niezbędnej do podjęcia decyzji w danej sytuacji]”.
Ale, aktywiści woke - jak wszyscy komuniści - nie uważają, że wiedza decyzyjna ma jakiekolwiek znaczenie, stąd twierdzą, że wiedzą lepiej od społeczeństwa, czego społeczeństwo potrzebuje. A żeby udowodnić swoją rację produkują całe hordy ekspertów, którzy za odpowiednim honorarium dają wymagane opinie. Oczywiście, każdy, kto się z aktywistami woke nie zgadza, nawet jeśli też jest ekspertem, jest ciemnogrodem a może nawet rasistą. To podejście woke’zimu Sowell podsumowuje wypowiedzią oksfordzkiego profesora Ronalda Dworkina, który stwierdził, że „bardziej równe społeczeństwo jest lepszym społeczeństwem, nawet jeśli obywatele [tego społeczeństwa] wolą nierówność”.
Tu Sowell, poza innymi przykładami, o których nie będę się rozgadywać, bo już i tak za długo gadam. Więc, poza innymi przykładami Sowell raz jeszcze odwołuje się do przykładu minimalnej płacy, która, jak wspominałam wcześniej, uniwersalnie szkodzi społeczeństwu poprzez zwiększanie bezrobocia, ale myśliciele woke się tym nie przejmują, bo minimalna płaca zmniejsza nierówność społeczeństwa, a jak społeczeństwu to nie wychodzi na dobre, to tym gorzej dla społeczeństwa.
Niestety, jak pisze Sowell, w szalonej większości przypadków, myśliciele woke, którzy twierdzą, że wiedzą najlepiej, nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za to, że się mylą. Tą cenę ponosi społeczeństwo. Jak pisze autor: „Głupi ludzie mogą stwarzać problemy, ale do wywołania prawdziwej katastrofy potrzeba genialnych ludzi. [Ci geniusze wywołali takie katastrofy] już wystarczająco wiele razy - i na wystarczająco wiele różnych sposobów - abyśmy poważnie zastanowili się, zanim dołączymy do kolejnej krucjaty, prowadzonej przez zadowolone z siebie elity, głuche na argumenty i odporne na dowody.”
W ostatnim rozdziale książki Sowell podsumowuje wcześniejsze rozważania, można powiedzieć, nieco filozoficznie, porównując woke’izm – czyli sprawiedliwość społeczną do tej zwykłej, tradycyjnej sprawiedliwości. Czy sprawiedliwym jest, pyta autor, obierać szansę na pracę – jakąkolwiek pracę - najmniej wykwalifikowanym członkom społeczeństwa, w imię tego, żeby wyższe warstwy społeczeństwa mogły czuć się lepiej wprowadzając albo podwyższając płacę minimalną. Czy sprawiedliwym jest, aby obwiniać o rasizm czy dyskryminację społeczeństwa, których sukces uwarunkowany jest geografią, ekosystemem czy historią? Czy sprawiedliwe jest obniżać przychody budżetowe i – tym samym – osłabiać wsparcie dla najbardziej potrzebujących – tylko po to, aby opodatkować bogatych i przez to pokazać solidarność z biednymi? Ile warta jest ta equity, czyli „równoważność” tłumaczona jako równość, jeśli krzywdzi ona społeczeństwo i jego przyszłość. Tu Sowell cytuje innego ekonomistę, Miltona Friedmana:
„Społeczeństwo, które przedkłada równość - w sensie równości wyników - nad wolność, nie będzie miało ani równości, ani wolności. Użycie siły w celu osiągnięcia równości zniszczy wolność, a siła, wprowadzona w dobrych celach, skończy w rękach tych, którzy użyją jej do promowania własnych interesów.”
I to całe streszczenie „Social Justice Fallacies” autorstwa Thomasa Sowella, która, muszę przyznać, nie była taka łatwa do streszczenia, bo Sowell pisze krótko, zwięźle i na temat, nie rozpisuje się i w nieco ponad 200 stronach zawarł tyle treści, że trudno mi było zadecydować, o czym wspomnieć, a co pominąć. A pominąć musiałam całkiem sporo, zwłaszcza z życia wziętych przykładów. Tak więc, jeśli ktoś ma taką możliwość, to gorąco zachęcam do lektury „Social Justice Fallacies”, pomimo wysłuchania mojego streszczenia.
W następnym odcinku planuję streścić nie książkę, ale składający się z 6 wykładów kurs „The Boy Crisis”, przygotowany przez Warrena Farrela dla niedawno otwartej platformy edukacyjnej Peterson Academy. Kurs ten traktuje o problemach, z jakimi zmagają się chłopcy i mężczyźni we współczesnym świecie.
Zatem do usłyszenia za dwa tygodnie. Dziękuję za uwagę.
Share this post