Transkrypt:
Dzień dobry.
Nazywam się Magda Lewandowska i witam wszystkich serdecznie w pierwszym – i mam nadzieję nie ostatnim – odcinku podkastu Streszczenia WOKiEm. Albo Łokiem? Sama w sumie nie wiem, jak to się czyta. Powiedzmy Łokiem. To brzmi bardziej wschodnio, a ja przecież jestem baba ze wschodu.
Jeśli nie wiecie, co to jest WOKiEm, to na szybko powiem, że jest to, można powiedzieć, blog na platformie Substack, na którym ja i kilka innych osób, chociaż ostatnio głównie ja, publikujemy tłumaczenia materiałów dotyczących woke’izmu, czyli jak to się inaczej nazywa, ruchu sprawiedliwości społecznej. Materiały, które tłumaczymy na WOKiEm to artykuły, wątki z X – byłego Twittera, filmy, publikacje naukowe i tak dalej. To, czego nie tłumaczymy, to książki, które, jak się domyślacie, przetłumaczyć nie łatwo, bo prawa autorskie i takie tam.
Tak więc pomyślałam sobie, że zamiast cackać się z tłumaczeniem całej książki, zrobię po prostu jej streszczenie, tak aby Polacy, którzy nie mają dostępu do anglojęzycznej literatury, mogli się przynajmniej z grubsza zapoznać z interesującymi publikacjami.
Postanowiłam zacząć od streszczenia książki „Bad Therapy” Abigail Shrier. Pewnie znacie tę autorkę z przetłumaczonej na język polski książki „Nieodwracalna krzywda”, która to książka traktowała o krzywdach wyrządzanych dziewczętom przez ideologię trans.
Kolejna książka tej autorki – Bad Therapy, czyli zła terapia, wydana została w lutym tego roku i traktuje o krzywdzie wyrządzanej dzieciom przez przemysł psychiatryczno-psychologiczny. Jeśli temat wydaje się wam interesujący – zapraszam do słuchania.
Zanim zacznę mówić o czym jest książka „Bad Therapy” oddam głos Abigail Shrier, która, we wstępie pisze o czym jej książka nie jest:
„Mówiąc o „kryzysie zdrowia psychicznego młodzieży” często wrzucamy do jednego worka dwie różne grupy młodych ludzi. Jedna z tych grup dotknięta jest ciężkimi zaburzeniami psychicznymi. Zaburzeniami, które w najgorszym przypadku, nieleczone, wykluczają produktywną pracę lub stabilne relacje i uniemożliwiają dotkniętym nimi ludziom normalne życie. Kryzys, w którym znajduje się ta grupa dzieci to kryzys zaniedbania i braku leczenia. Te dzieci wymagają leków i opieki psychiatrów. To nie one są tematem tej książki.
Ta książka dotyczy drugiej, znacznie większej kohorty: kohorty zmartwionych, przestraszonych, samotnych, zagubionych i smutnych dzieci. Studentów, którzy nie mogą pójść na rozmowę o pracę bez trzech lub dziesięciu telefonów do mamy. Problemów z którymi zmaga się ta grupa zwykle nie nazywamy „chorobą psychiczną”, ale nie powiedzielibyśmy też, że te dzieci dobrze się rozwijają. One szukają diagnozy, by wyjaśnić to, jak się czują.
Zasypujemy te dzieci lekami, terapią, publikacjami na temat zdrowia psychicznego i dobrego samopoczucia, również profilaktycznie. Zabieramy się do leczenia błędnej diagnozy za pomocą niewłaściwego lekarstwa.”
Krótko mówiąc, książka Bad Therapy nie jest o problemach dzieci dotkniętych prawdziwą chorobą psychiczną. To książka o problemach, które, jak twierdzi autorka, sami, jako społeczeństwo stworzyliśmy i które rujnują życie naszych dzieci.
Książka podzielona jest na 3 części. Pierwsza, zatytułowana jest „Uzdrowiciele mogą szkodzić”, i opisuje w jaki sposób terapia psychologiczna może szkodzić i szkodzi dzieciom.
Autorka zaczyna od opisania zjawiska jatrogeniczności, czyli niepożądanych efektów leczenia i pokazuje, że każda interwencja na tyle silna, aby wywołać poprawę, jest również na tyle silna, aby zaszkodzić.
Shrier podaje przykład badań tzw. psychologicznego wsparcia dla ofiar naturalnych katastrof czy wypadków samochodowych, które jednoznacznie pokazują, że siedzenie i rozmawianie o własnym cierpieniu pogarsza a nie polepsza objawy PTSD. A jednak, jak zauważa autorka, pomimo wyników tych badań, terapeuci wciąż twierdzą, że wszystkim nam trzeba więcej terapii, a zwłaszcza prewencyjnej. Tu pojawia się porównanie z profilaktyką chorób takich jak rak piersi. Profilaktyka raka piersi – badania przesiewowe, wczesne wykrywanie i leczenie – systematycznie zmniejszają liczbę kobiet, które umierają na raka piersi. Podobne efekty przynosi profilaktyka prenatalna, dzięki której śmiertelność okołoporodowa dramatycznie się zmniejszyła. A jednak, pomimo coraz większej ilości profilaktycznych interwencji terapeutów, nasze zdrowie psychiczne nie tylko się nie polepsza, ale – wręcz przeciwnie – staje się coraz gorsze, do tego stopnia, że obecnie coraz częściej mówi się o kryzysie zdrowia psychicznego na Zachodzie. A jak terapeuci chcą walczyć z tym kryzysem? Oczywiście poprzez jeszcze więcej terapii.
Terapia, jak pisze Shrier, może doprowadzić do tego, że pacjent zacznie patrzeć na siebie jako na chorego i zmieni sposób w jaki siebie postrzega, aby dopasować to do postawionej przez terapeutę diagnozy. Terapia może doprowadzić do alienacji od rodziny – kiedy, np., klient uświadomi sobie, że to wszystko wina mamy i przestanie się z mamą widywać. Terapia może zaostrzyć napięcia w małżeństwie, osłabić odporność psychiczną pacjenta, sprawić, że pacjent będzie się czuł straumatyzowany, będzie miał głębszą depresję a jego poczucie sprawczości będzie podkopane, przez co będzie mniej zdolny do zmiany swojego życia, bo się, np., nadmiernie uzależni od terapeuty.
Shrier zauważa również, że obecnie terapia stała się modą. Autorka cytuje rozmowy z nastolatkami, które opowiadają, że w ich grupach przyjaciół brak diagnozy psychologicznej czy psychiatrycznej jest obciachem. Od strony rodziców jest podobnie - wysyłanie dzieci na terapię stało się sposobem pokazywania, że jest się troskliwym rodzicem, a diagnozy „ułatwiają” rodzicom pracę, bo eliminują potrzebę wychowania dzieci. Obecnie dziecko nie wybrzydza przy kolacji, ale ma „awersję do jedzenia:, nie jest marudne, tylko ma zaburzenia sensoryczne, nie tęskni za starą szkołą czy miejscem zamieszkania, ale ma depresję relokacyjną, nie jest leniwe w szkole, ale jest straumatyzowane przez wymagającego nauczyciela.
W książce Shrier cytuje Camilo’a Ortiza, psychologa dziecięcego, który tłumaczy, że nie ma żadnych dowodów na skuteczność indywidualnej terapii u dzieci. Że jedyną efektywną interwencją u dzieci z zaburzeniami lękowymi jest terapia rodziców. Ponadto i Ortiz, i Shrier sugerują, że terapeuci zajmujący się terapią stanów lękowych czy depresji u dzieci i młodych ludzi idą na łatwiznę. Że w interesie terapeutów leży leczenie możliwie jak najmniej chorych pacjentów przez jak najdłuższy czas. Bardzo trudno jest leczyć pacjenta z chorobą afektywną dwubiegunową lub schizofrenią. Ale bardzo łatwo jest spotykać się regularnie z nastolatkiem, który ma lęk społeczny, nie jest agresywny a jego rodzina regularnie płaci. Nic dziwnego, że terapeuci nie chcą się pozbywać takich pacjentów, i trzymają się ich, nawet jeśli muszą im wymyślać kolejne choroby.
I tu Shrier dochodzi do tytułowej złej terapii, wymieniając kroki podejmowane przez terapeutów, nauczycieli i w sumie całe społeczeństwo, aby w imię „wsparcia terapeutycznego” krzywdzić dzieci.
Krok pierwszy to uczenie dzieci, aby zwracały pilną uwagę na swoje uczucia. Shrier powołuje się tu na Yulię Chentsovą Dutton z Uniwersytetu Gerogetown, która zajmuje się badaniami emocji w kontekście kultury. Chentsova Dutton porównuje nastolatki z USA, Rosji, Chin i Japonii, dochodząc do wniosku, że amerykańskie nastolatki nie tylko nie mają odporności psychicznej, ale są również emocjonalne, bo są uczone od małego, żeby zwracać pilną uwagę na swoje emocje – które z natury są zmienne, podatne na wpływy. Jak dziecko ma funkcjonować w szkole a potem – jako dorosły – w pracy, jeśli nigdy nie nauczyło się odkładać na bok zranionych uczuć i koncentrować się na lekcjach? Jak ma budować przyjaźnie, jeśli jego własne uczucia są zawsze priorytetem? Jak będzie mogło funkcjonować, jako dorosły, w pracy?
Autorka cytuje również rozmowę z Michaelem Lindenem z Szpitala Uniwersyteckiego Charité w Berlinie:
„Pytanie kogoś „jak się czujesz?” wywołuje negatywne uczucia. Nie powinno się tego robić, bo nikt nigdy nie czuje się świetnie”, Spójrz tylko na ludzi siedzących dookoła kiedy jedziesz rano autobusem. Nie wyglądają na szczęśliwych. Szczęście nie jest emocją, odczuwaną każdego dnia”. Linden twierdzi, że powinniśmy uczyć dzieci skupiać się na zadaniu do wykonania, a nie na tym, jakie mają odnośnie tego zadania uczucia.
Drugim krokiem złej terapii jest indukcja ruminacji, czyli obsesyjnego myślenia związanego z nieustannymi wątpliwościami odnośnie jakiegoś zdarzenia. Tu Shrier cytuje Leifa Kennaira, profesora psychologii z norweskiego Uniwersytetu Nauk Ścisłych i Technologii, który twierdzi, że nakłanianie pacjenta do rozważania przeszłości i tego, co poszło źle, co mogło pójść lepiej i jak powinno być inaczej, co może się wydarzyć, jaki jest najbardziej prawdopodobny wynik i tak dalej – są interwencjami, które nasilają stany lękowe i ruminacje”. U pacjentów z depresją lub uogólnionym zaburzeniem lękowym, terapeuci „powinni wprowadzać interwencje, które ukracają martwienie się, rozważania i ruminacje”.
Trzecim krokiem złej terapii jest koncentrowanie się na szczęściu jako na celu. Tu Shrier ponownie cytuje Chenstovą Dutton: „Wiemy, że pogoń za pozytywnością jest związana z niskim funkcjonowaniem psychologicznym, że wiąże się z większą liczbą objawów depresyjnych. Ludzie, którzy bardzo pragną być szczęśliwi, nie są szczególnie szczęśliwi. Co więcej, pragnienie bycia szczęśliwym zwiększa podatność na zaburzenia zdrowia psychicznego.
Czwartym krokiem jest afirmacja obaw czy trudności dziecka i akomodacja tych zmartwień. Tu mowa o sytuacji, w której dziecko np. nie zdąży z pracą domową, albo denerwuje się przed egzaminem, a rodzic czy nauczyciel, z troski o dziecko, zmienia zasady oceny pracy domowej czy przeprowadzania egzaminu, aby zredukować obawy dziecka. To sprawia, że dziecko nie uczy się jak pokonać trudności czy ograniczenia i w rezultacie staje się mniej kompetentne jako dorosły.
Piątym krokiem jest ciągły nadzór, włączając to interwencje dorosłych – nauczycieli lub rodziców – w nieporozumienia pomiędzy dziećmi. Tu pojawia się wypowiedź Petera Graya, profesora psychologii z Boston College: Nadzór dziecka jest równoznaczny z indukcją lęku/stresu. Gray tłumaczy, że w badaniach psychologicznych, kiedy badacze chcą indukować stres u badanych, po prostu dodają obserwatora, który wydaje się oceniać pracę badanych i to wystarczy, aby indukować stres. Prawdziwa korzystna dla rozwoju dziecięca zabawa wiąże się z ryzykiem, negocjacjami z innymi dziećmi i brakiem nadzoru dorosłych.
Szóstym krokiem jest szafowanie diagnozami, czego skutkiem jest to, że dzieci zaczynają myśleć – bo terapeuci i rodzice im to wmawiają – że coś jest z nimi nie tak, że mają zaburzenie. To jest demoralizujące.
Siódmym krokiem jest medykalizacja smutku, lęku czy nawet snu. Tu Shrier rozmawia z biologiem ewolucyjnym Stevenem Hollonem, który tłumaczy, że każdy człowiek musi nauczyć się radzić sobie z żalem, lękiem czy stratą, bo są one normalną częścią życia. Jeśli dziecko nie nauczy się tego w dzieciństwie – bo dostanie na wszystko leki – to wyrośnie w emocjonalnie upośledzonego dorosłego.
Krokiem ósmym jest zachęcanie dzieci do dzielenia się swoją „traumą”. Tu Shrier rozmawia z Richardem Byngiem, który pomaga byłym więźniom nauczyć się żyć na wolności. Byng twierdzi, że mówienie o traumie nie zawsze jest korzystne, a wręcz przeciwnie – czasem trzeba nauczyć się o niej zapomnieć, żeby normalnie funkcjonować.
Krokiem dziewiątym jest zachęcanie młodych dorosłych, aby zerwali kontakt z „toksyczną rodziną”. Tu wypowiada się psycholog kliniczny Joshua Coleman, tłumacząc, że – wbrew typowej narracji terapeutów – nie każde niepowodzenie dorosłego ma korzenie w traumie z dzieciństwa. Ale terapeuci wmawiają to młodym dorosłym, którzy z indukowanego terapią żalu lub złości zrywają kontakt z rodziną, tym samym pozbawiając się wsparcia bliskich, ale również pokazując swoim własnym dzieciom, że raz) rodzina ma jakieś patologiczne korzenie i 2) więzi między-ludzkie nie są ważne, że można je odrzucić.
Krokiem dziesiątym jest stworzenie uzależnienia od terapii, co jest typowym jatrogennym ryzykiem terapii. Terapeuci mogą negatywnie wpłynąć na poczucie sprawczości pacjenta, gdyż pacjent, przyzwyczajony do konsultacji z terapeutą, może nabrać przekonania, że nie może podejmować działań bez wyraźnej zgody autorytetu. Młoda osoba nauczona przez dorosłych aby szukać akceptacji przed podjęciem niewielkiego ryzyka, nie będzie czuła się zdolna do sprostania wyzwaniom, które uważamy za nieodłączne w dorosłości - nawiązywania nowych przyjaźni, rozpadu romantycznego związku, czy wyboru kierunku studiów.
Na koniec pierwszej części książki Shrier cytuje Artura Barsky’ego, profesora psychiatrii ze szkoły medycznej Harvarda, który twierdzi, że nadmierny wpływ terapii produkuje emocjonalnych hipochondryków – ludzi, którzy interpretują normalne odczucia ciała, takie jak lęk czy smutek, jako objawy patologii.
W drugiej części Bad Therapy, zatytułowanej, kiedy terapia staje się zakaźna, Shrier analizuje, jak doszło do tego, że zaczęliśmy stosować terapię na zdrowych psychicznie dzieciach. Tu autorka pisze o amerykańskiej doktrynie nauczania, zwanej Social-Emocional Learning, czyli nauczanie społeczno-emocjonalne.
Nauczanie społeczno emocjonalne jest częścią doktryny woke’izmu, który jak wiecie opętał USA. Szczęśliwie nie wydaje się – i mam nadzieję, ze się nie mylę – że jest to jakiś wielki problem w Polsce, więc podsumuję to tylko pobieżnie. Ogólnie rzecz biorąc celem społeczno-emocjonalnego nauczanie jest rozwinięcie w dzieciach wrażliwości na niesprawiedliwości społeczne i cierpienia współobywateli. Odbywa się to przez dzielenie się traumą na lekcjach w szkole, opowiadanie dzieciom o tym, jak bardzo niesprawiedliwy jest świat, o tym że zmiana klimatu nas wszystkich zabije oraz – tu może dodam jako ciekawostkę – że nękanie innych uczniów nie jest złym zachowaniem per se, ale objawem traumy. To, jak możecie się domyślać, doprowadza dzieciaki do choroby psychicznej, którą łatwo można dostrzec patrząc na zachowanie, np., świętej Grety Thunberg, czy też zachowanie młodych ludzi w czasie demonstracji BLM, zwolenników Palestyny czy też pierwszej z brzegu parady Pride.
Shrier wspomina również, że amerykańscy nauczyciele uważają się za terapeutów i są zachęcani aby występować w tej roli, co, jak możecie się domyśleć, mąci dzieciom w głowach jeszcze bardziej, bo poddawane są codziennie w szkole sesjom pop psychologii niczym te, które można zobaczyć w postach influencerów na Instagramie czy Facebooku.
Kolejnym elementem układanki, wg Shrier, jest kult ucieleśnienia traumy i wypartych wspomnień, promowany przez, jak go Shrier nazywa, wysokiego kapłan kościoła traumy, Bessela van der Kolka, autora przetłumaczonej na polski książki „Strach ucieleśniony. Mózg, umysł i ciało w terapii traumy”, oraz Gabora Maté, autora, min „Kiedy ciało mówi nie. Koszty ukrytego stresu”.
Shrier, musze przyznać, anihiluje teorie obu panów, tłumacząc – i opierając się na opiniach wielu naukowców – błędy rozumowania i błędy badawcze popełnione przez van der Kolka i Mate.
Nie wiem, czy wiecie, czy nie wiecie, obaj panowie twierdzą, że trauma w dzieciństwie czy też jakiś inny stres w magiczny sposób akumuluje się w ciele i powoduje choroby tak fizyczne, jak i psychiczne. Panowie doszli to tych wniosków poprzez odpytywanie chorych na różne choroby i odkrywając, że ci chorzy wcześniej doświadczyli jakiś trudności, traumy czy stresujących sytuacji.
To trochę jakby, tłumaczy Dr Harrison Pope, profesor psychiatrii ze szkoły medycznej Harvarda jakby wziąć grupę chorych psychicznie mężczyzn, ustalić, że wszyscy ci mężczyźni się masturbowali w młodości i wywnioskować z tego, że masturbacja powoduje chorobę psychiczną.
I tu właśnie leży błąd obu panów, gdyż, jeśli ktoś chciałby badać wpływ negatywnych doświadczeń z dzieciństwa na przyszłe zdrowie psychiczne i fizyczne, to zebrałby grupę dzieci doświadczających takich trudnych sytuacji a potem śledził losy tych dzieci i później dorosłych, żeby móc ocenić – procentowo – ile z tych osób ma później problemy a ile nie.
Krótko mówiąc, obaj panowie dali ciała ze swoimi „badaniami” a my wszyscy… może nie wszyscy, wielu z nas, daliśmy się na ich pseudo-naukowe rozważania nabrać, przyjmując całkowicie błędne założenie, że trauma nas literalnie zabija.
Naukowcy, z którymi rozmawia Shrier w swojej książce zapewniają, że teorie van der Kolka i Mate są całkowicie sprzeczne z wynikami najlepszej jakości badań. Okazuje się, że normą jest odporność psychiczna - a nie trwały uraz od traumy. Nawet w przypadku dzieci doświadczających najtrudniejszego dzieciństwa - ubóstwa, alkoholizmu w rodzinie, niestabilności rodziny czy choroby psychicznej rodziców - badania wykazały, że we wszystkich okolicznościach, z wyjątkiem najbardziej długotrwałych, dzieci zwykle wykazują odporność.
Wyniki badań naukowych potwierdzają, że zdecydowana większość ludzi, którzy doświadczają nawet poważnych trudności, będzie w stanie, bez żadnych dodatkowych interwencji, pozbierać się po porażce, podnieść się na nogi i próbować jeszcze raz. Niektóre badania wskazują nawet, że pokonywanie trudności czyni nas lepszymi- silniejszymi, mądrzejszymi, bardziej zdeterminowanymi i bardziej zadowolonymi w życiu.
Shrier również bardzo ostro krytykuje rozmaite trendy wychowania dzieci, zwłaszcza te bezstresowe. Rozdział, w którym opisuje rozmowy w grupach współczesnych, empatycznych i bezstresowych rodziców jest – w zależności od punktu widzenia – albo prześmieszny, albo wyjątkowo tragiczny. Ci rodzice są tak zagubieni i mają tak wyprane mózgi, że nawet mi się robiło przykro, czytając ich wynurzenia. W końcu, po rozmowach z wieloma psychologami, również ewolucyjnymi, neurobiologami i neurologami, autorka dochodzi do wniosku, że o funkcjach, rozwoju czy nawet procesach w układzie nerwowym dorosłych, a co dopiero dzieci, wiemy tak mało, że nie jest możliwym aby sformułować jakąś idealną strategię na idealne wychowanie dziecka czy też idealne funkcjonowanie człowieka.
I tu pozwolę sobie po prostu przeczytać przetłumaczony fragment:
„Przez tysiące lat rodzice wychowywali porządnych, a nawet wspaniałych ludzi.
W kontekście dobra dzieci, władza rodzicielska okazuje się niezbędna. Historycznie rzecz biorąc [władza rodzicielska] to „jedyne źródło autorytetu, traktowanego poważnie przez każde społeczeństwo od czasów biblijnych aż do niedawna” - powiedział mi (to znaczy autorce] znany brytyjski socjolog Frank Furedi. Przez tysiące lat, aż do terapeutycznego przewrotu w wychowaniu dzieci, społeczeństwa uważały za oczywiste, że głównym zadaniem rodziców jest przekazywanie wartości dzieciom. Ale kiedy rodzice zadecydowali, że celem wychowania dzieci jest dobre samopoczucie emocjonalne [dzieci], tym samym oddali autorytet w ręce terapeutów.
„[Współczesny rodzic] zamiast mówić: wychowam moje dziecko, będę mu wskazywał drogę, spróbuję je zrozumieć, wezmę odpowiedzialność za jego rozwój moralny i intelektualny', można powiedzieć, że pewnym sensie oddaje władzę rodzicielską bandzie szumowin (czyli terapeutów), którzy sypią z rękawów najnowszymi bzdurnymi pomysłami i pogarszają sytuację” - powiedział Furedi.
W trzeciej części Bad Therapy, zatytułowanej, „A może naszym dzieciom nic nie dolega” Shrier w zasadzie skupia się na zachęceniu rodziców, żeby byli bardziej tradycyjnymi rodzicami – w sumie takimi, jakimi byli moi rodzice, czyli, wiecie, klucz na szyję i na podwórko. Shrier zachęca rodziców, żeby zaufali zdrowemu rozsądkowi i podchodzili krytycznie do tego, co mówią eksperci. Zapewnia rodziców, że ich dzieci nie dostaną traumy, jak im coś w przedszkolu nie wyjdzie i że nie przestaną kochać rodziców, za to, że nie dostały najnowszego telefonu czy innego gadżetu.
Shrier pisze: Odrzuciliśmy autorytet [rodzicielski] i straciliśmy wszelką perspektywę. Każdy „objaw” zdrowia psychicznego wymaga natychmiastowego przekazania dziecka ekspertowi. Zapomnieliśmy, że u nastolatków niektóre rzeczy są fazą. Często okresy depresji u nastolatków ustępują samoistnie. Psycholog poznawczo-behawioralny Roger McFillin powiedział mi (czyli autorce), że uważa, że nawet niewielkie samookaleczanie niekoniecznie zawsze oznacza poważny kryzys. „Musimy zrozumieć, że gdy samookaleczenie jest formą zwracania na siebie uwagi, lub sposobem uniknięcia odpowiedzialności, reagowanie na takie zachowanie w sposób [w jaki chce tego dziecko] tylko nasili takie zachowania. Niestety, niektórzy nastolatkowie nauczyli się używać samookaleczania jako broni [przeciwko rodzicom]”.
Autorka dużo czasu poświęca opisywaniu sposobów w jaki – tradycyjnie – wychowywane są dzieci w Japonii, gdzie dzieci tak małe jak 4-5 lat samodzielnie chodzą do sklepów, do szkoły a 7-8 latki same jeżdżą metrem, co uczy je samodzielności i odpowiedzialności. Pojawia się też jeszcze jedna wypowiedz Chenstovej Dutton, która omawia wyniki swoich badań nad nastolatkami z różnych kultur, i które to badania pokazują, że nastolatki z USA i Kanady nie są w stanie odróżnić wyimaginowanego niebezpieczeństwa od prawdziwego. Kiedy Chenstova Dutton pytała nastolatki z różnych krajów o opisanie niebezpiecznej sytuacji, w której dany nastolatek się znalazł, w Turcji czy Rosji nastolatki opisywały prawdziwie niebezpieczne sytuacje- jak wypadek samochodowy, czy walka na noże, podczas gdy w Kanadzie i USA taką niebezpieczną sytuacją była samodzielna jazda Uberem.
Shrier opisuje również badanie podłużne dzieci z okresu Wielkiej Depresji, które objęło uczniów 167 szkół podstawowych w Kalifornii. W tym badaniu dzieci podzielono na 3 grupy: głodujące dzieci porzucone przez rodziców, dzieci z biednych domów, które musiały pracować, żeby wspierać rodzinę, oraz dzieci bogaczy. Okazało się, że dzieci, które najlepiej poradziły sobie jako dorośli – pod każdym względem - to dzieci ze środkowej grupy: te dzieci, które musiały pracować, nosiły ubrania po starszym rodzeństwie i ogólnie doświadczyły biedy. Badanie to pokazuje, że pewien poziom trudności czy niewygody jest niezbędny, aby dziecko mogło wyrosnąć na kompetentnego, zaradnego, zdrowego psychicznie i fizycznie człowieka.
Autorka zwraca również uwagę na sieć stabilnych relacji, która jest niezbędna w życiu dziecka. Relacje te nie obejmują tylko najbliższej rodziny, ale i dalszą rodziny – kuzynów, oraz przyjaciół z podwórka i ze szkoły. Są to relacje, które dziecko musi mieć czas i przestrzeń aby pielęgnować, najlepiej bez nieustannego nadzoru dorosłych.
Na koniec Shrier zwraca się do rodziców, tłumacząc im, że celem dzieciństwa nie jest osiągnięcie szczęścia, ale doświadczenie trudności dorosłego życia – w małych dawkach i ze wsparciem rodziców, tak, aby dziecko nauczyło się, jak sobie radzić z problemami w życiu dorosłym. Shrier pisze: interwencje prewencyjne w zakresie zdrowia psychicznego utrudniają dojrzewanie, więżą nastolatków w błędnej pętli ruminacji, uzależniają ich od terapii i indukują awersję do ryzyka. To z kolei hamuje normalny proces dorastania i pozbywania się niepokoju związanego z okresem dojrzewania.
I to całe streszczenie książki Abigail Shrier, Bad Therapy. Mam nadzieję, ze nie wynudziłam was i że powyższe miało sens.
Nie wiem jeszcze, gdzie opublikuję to nagranie, ale na pewno będzie na substaku WOKiEm, którego adres jest wokiem.substack.com i na moim koncie na X, które znajdziecie pod @MagdalenaLewa19.
Dziękuję bardzo za uwagę i zapraszam na następny odcinek, który, jeśli powstanie, będzie najprawdopodobniej streszczeniem albo Anxious Generation Heidta, albo Taboo Kaufmana. A jak wolicie coś innego, to też dajcie znać.
Do usłyszenia.
Share this post