WOKiEm
Streszczenia WOKiEm
Staruchy
0:00
-30:29

Staruchy

Streszczenie książki Hags, autorstwa Victorii Smith.

TL; DR:

-> wyzwolenie seksualne nie jest korzystne dla kobiet

-> kobieta to coś więcej niż trzy F (fertility, femininity, fuckability) czyli płodność, kobiecość i atrakcyjność seksualna

-> każda młoda kobieta będzie kiedyś stara, więc warto posłuchać tego, co staruchy mają do powiedzenia.


Transkrypt poniżej


Dzień dobry,

Witam w dwudziestym którymś, nie wiem, ósmym lub dziewiątym, odcinku podcastu Streszczenia WOKiEm, w którym streszczam to, czego nie mogę przetłumaczyć.

Jak pewnie słyszycie jestem pełna entuzjazmu, bo dziś, zgodnie z zapowiedzią, streszczę wydaną w marcu 2023 książkę Victorii Smith, pt. Hags, czyli Staruchy. Z tego, co rozumiem, Victoria Smith nie jest specjalnie znaną postacią w Polsce, choć w anglojęzycznym feminizmie jest wpływowym głosem. Smith jest pisarką i felietonistką. Streszczana dziś książka „Hags” była jej pierwszą książką. W tym roku wydana została jej druga książka, p.t. (Un)kind, którą to książkę przeczytałam do mniej więcej połowy a potem po prostu nie zdzierżyłam dalej, bo Smith zaczęła tłumaczyć, że zaangażowanie ojca w wychowanie dzieci to patriarchat, bo, po pierwsze, zaangażowani ojcowie są rzadsi niż zaangażowane matki i w związku z tym zaangażowani ojcowie dostają więcej pochwał i to jest niesprawiedliwe. A po drugie, w niektórych systemach prawnych w przeszłości matki nie miały prawa do dzieci i dlatego zaangażowanie ojca w wychowanie dzieci to patriarchat. Przeczytawszy to odłożyłam (Un)kind na bok i jeszcze nie wróciłam do tej książki i szczerze mówiąc nie wiem, czy wrócę, bo im się robię starsza, tym mam mniejszą tolerancję na bzdury.

Co, nawiasem mówiąc jest jedną z tez streszczanej dziś książki Hags, która traktuje o pozycji, a raczej braku pozycji, czy też całkowitym nieistnieniu kobiet w średnim wieku we współczesnym feminizmie.

Więc, jeśli brzmi to dla was interesująco, zapraszam na streszczenie książki Hags, autorstwa Victorii Smith.

„Hags” Victorii Smith to książka, którą czytałam z jednej strony z głębokim zainteresowaniem celnymi uwagami autorki i z drugiej strony – głęboką frustracją, jak się wydaje, całkowitym zaślepieniem autorki feministycznymi bredniami. Jak wszyscy wiecie, uważam feminizm za durny kult upłciowionego ofiaryzmu, i z tego powodu głęboko boli mnie, kiedy widzę, jak Victoria Smith, bez wątpienia wnikliwa i bystra obserwatorka trendów kulturowych, jest jednocześnie całkowicie ślepa na oczywiste oczywistości, które komentuje. No, po prostu aż się robi żal. Niemniej, postanowiłam streścić Hags, ponieważ spostrzeżenia Smith są, uważam, bardzo aktualne i ważne, bez względu na to, jak durne wnioski wyciąga z nich autorka. Niestety, książka jest napisana w taki sposób, że, streszczając ją nie da się oddzielić feministycznych bzdur od wnikliwych obserwacji, dlatego też, obawiam się, nie będę mogła powstrzymać się od sarkastycznych komentarzy do feministycznych analiz autorki, o czym lojalnie i z góry uprzedzam. Sarkazm będzie, bo inaczej się nie da. Przynajmniej ja inaczej nie potrafię.

Więc, Smith zaczyna od opisania zjawiska dewaluacji kobiet w średnim wieku, które to, rzekomo, mają zazdrościć młodszym kobietom młodego wyglądu i seksapilu, co czyni każdą wypowiedź kobiet w średnim wieku zasadniczo pozbawioną znaczenia, gdyż nie jest to wypowiedź oparta na wiedzy czy doświadczeniu, ale wypowiedź motywowana zazdrością. To zjawisko, jak zgaduję, nie jest obce nikomu. Nie ma co ukrywać, że istnieje swego rodzaju głównonurtowe przekonanie społeczeństwa, że kobieta ma posiadać, jak to nazywa Smith, trzy f. Te F to, z angielskiego, fertility, femininity, fuckability, czyli płodność, kobiecość i atrakcyjność seksualną, które to cechy są widziane jako albo niezbędne albo przynajmniej ważne, aby kobieta mogła mieć rację, ważną opinię czy, bardziej ogólnie, prawo do wypowiedzi. Ponieważ czas biegnie w jednym kierunku i wszyscy się starzejemy, to to wymaganie trzech F daje kobietom dość wąskie okno czasowe, w którym uważane są one za pełnowartościowe osoby, posiadające opinie, które należy brać pod uwagę. W miarę starzenia się i utraty tych trzech F, kobiety tracą, można powiedzieć, status i z płodnych, kobiecych i atrakcyjnych seksualnie obiektów pożądania stają się w najlepszym przypadku niewidzialne a w najgorszym, stają się obiektami pogardy.

Autorka opisuje, jak to zjawisko wykorzystywane jest nie tylko w debatach, w których, jak wspominałam wcześniej, niemile widziane opinie starszych kobiet są odrzucane jako wynikające z zazdrości czy też żalu po utraconej młodości, ale również jak wykorzystywane jest przez rynek kosmetyczny i medyczny – w postaci rozmaitych terapii przeciwstarzeniowych – które ten rynek kosmetyczny i medyczny promuje, aby sprzedać kobietom iluzję powrotu do młodości. Jak pisze Smith te wszystkie terapie przeciwstarzeniowe są niesprawiedliwie kosztowne i upokarzające dla kobiet i jest to wina tego straszliwego patriarchatu, co ciemięży kobiety.

Co wywołało we mnie szczerą fascynację, to to, jak Smith podawała przykłady feministek i feministów, włączając w to panów podających się za panie, wieszających psy na kobietach w średnim wieku – jak J.K. Rowling czy Germaine Grier – za to, że te kobiety są stare i z tego powodu nie mają prawa do głosu. To, że feministki i feminiści odbierają nie-płodnym, nie-kobiecym i nie-atrakcyjnym seksualnie tytułowym staruchom prawo do głosu ma być wg autorki dowodem na to, że patriarchat ciemięży kobiety. Aby „uzasadnić” to stwierdzenie, autorka robi taki myk, że twierdzi, że feminizm nie jest feminizmem ale, od końca 2 fali, pozostaje pod wpływami patriarchatu, ale w ogóle to feminizm jest świetny dla kobiet, jeśli tylko nie pozostaje pod wpływem patriarchatu, pod którym to wpływem pozostaje, no ale jakby nie pozostawał to by nie był.

Tu może pozwolę sobie wyjaśnić te fale feminizmu, bo zgaduję, że niektórzy słuchacze mogli się w nich pogubić, co, nie ukrywam, trudne nie jest.

Pierwsza fala feminizmu, to, zasadniczo ruch sufrażystek, aktywnych na przełomie XIX i XX wieku. Ruch sufrażystek był kontynuacją ruchu zwanego po angielsku universal suffrage, czyli powszechne prawo do głosu w wyborach. Jak zapewne wiecie, do, mniej więcej XIX wieku, powszechne prawa wyborcze nie istniały, bo prawo do decydowania o sobie czy do głosowania na przywódcę miała tylko wąska grupa arystokratów lub też posiadaczy ziemskich, albo w ogóle nikt takiego prawa nie miał. W czasie rewolucji francuskiej pojawiły się pierwsze głosy domagające się prawa do głosu dla wszystkich mężczyzn, ale dopiero w XIX wieku te głosy zdobyły na tyle siły, aby dać wszystkim mężczyznom to prawo do głosu. Pośród tych głosów byli zarówno sufrażyści jak i sufrażystki, czyli ludzie obojga płci domagający się powszechnego prawa do głosu. W miarę jak mężczyźni zdobywali prawo do głosu, na, nazwijmy to, polu walki, pozostawały tylko kobiety, które dalej nazywały się sufrażystkami. Niemniej, warto jest zauważyć, że oryginalne sufrażystki nie były feministkami w tym sensie, że nie uważały, że są ciemiężone przez patriarchat. Zarówno sufrażystki, jak sufrażyści uważali – w sumie słusznie – że są ciemiężeni czy też „tylko” ignorowani przez elity u władzy i domagali się, aby elity uznały wszystkich obywateli za równych i posiadających równe prawa – do głosu czy też, np., dostępu do edukacji czy posiadania ziemi lub nieruchomości. W niektórych krajach mężczyźni wywalczyli te prawa pierwsi, ale w innych krajach, np. w Polsce, zarówno mężczyźni jak i kobiety dostali te prawa równocześnie.

Tak więc, to, co obecnie nazywane jest 1szą falą feminizmu nie było feminizmem, ale raczej ruchem praw obywatelskich, który, w niektórych państwach osiągnął swoje cele stopniowo – najpierw dla mężczyzn, a potem dla kobiet, a w innych – równocześnie, czyli w tym samym czasie i dla kobiet i dla mężczyzn.

Po tym jak kobiety uzyskały prawo do głosu, do posiadania ziemi czy do edukacji, mniej więcej w latach 60-80 XX wieku, rozpoczęła się druga fala feminizmu, która, z tego co rozumiem, już była feminizmem, bo uważała kobiety za ciemiężone przez patriarchat. Ta fala feminizmu domagała się równości płci, włączając w to równość tzw. praw reprodukcyjnych, twierdząc, że jak mężczyźni nie zachodzą w ciążę, to w imię tej „równości” kobiety również nie powinny być do tego zmuszane.

Trzecia fala feminizmu rozpoczęła się gdzieś na przełomie XX i XXI wieku, i była jeszcze bardziej odpalona niż fala druga, gdyż, ta fala wprowadziła koncepcję tożsamości płciowej i tzw. analizę intersekcjonalną, która polega na analizie i wartościowaniu ciemiężenia poprzez analizę przecinających się opresji. Ponieważ przecinanie się po angielsku to intersection, stąd ten intersekcjonalizm. To właśnie ta wielce mądra analiza intersekcjonalna wykoncypowała sobie, że np. Oprah Winfrey jest bardziej ciemiężona niż, np., ja, bo ja jestem tylko kobietą, a Oprah Winfrey jest czarną kobietą, więc ma podwójną opresję patriarchatu i rasistów. Jako ciekawostkę podam, że wg feministycznej analizy intersekcjonalnej, najbardziej ciemiężony jest czarnoskóry, heteroseksualny Muzułmanin, który podaje się za kobietę, bo taki ciemnoskóry Muzułmanin jest rzekomo ciemiężony za to że jest ciemnoskóry, za to, że jest Muzułmaninem, no i za to że jest kobietą oraz lesbijką, chociaż ani kobietą, ani lesbijką nie jest, ale, wg 3ciej fali feminizmu, kobietą jest każdy, kto twierdzi, że jest kobietą, a jak się z tym nie zgadzasz, to jesteś literalnym nazistą.

Co z resztą fantastycznie strollował Ryan Webb, amerykański polityk ze stanu Indiana, który w 2023 roku oznajmił na Facebooku, że się identyfikuje jako nie-biała kobieta z plemienia Cherokee. Ta identyfikacja „uczyniła” go nie tylko kobietem, ale również lesbijkiem oraz matkiem 6ciorga dzieci, bo zanim oznajmił swoją nową identyfikację był ojcem 6ciorga dzieci. W wyniku tego posta na Facebooku rada hrabstwa Delaware stała się automatycznie najbardziej różnorodną radą hrabstwa w historii USA, bo Webb, członek tej rady, stał się pierwszym w historii nie-białym kobietem lesbijkiem i matkiem 6ciorga dzieci członkiem rady. Co warto zaznaczyć, Webb nie zmienił ani imienia ani zaimków, prosząc „społeczność LGBTQ+” o uszanowanie tego wyboru.

A co do fal feminizmu, to najnowsza fala – czwarta – która rozpoczęła się jakoś tak w okolicach 2010 roku przeniosła się do Internetu i poprzez ruch #metoo, skupia się na walce z kulturą gwałtu, molestowaniem, oczywiście analizując to wszystko poprzez pryzmat intersekcjonalności, co polega na tym, że np. w Wielkiej Brytanii białe dzieci gwałcone przez Muzułmanów z Pakistanu, tudzież gwałcone przez Hamas Żydówki nie są uważane za ciemiężone, ale już felietonistka magazynu Elle, pani Jean Carroll, jest ciemiężona, bo twierdzi, że zgwałcił ją Donald Trump, tylko nie pamięta kiedy.

Ale, wracając do książki. W ramach robienia tego myka, w którym Smith tłumaczy, że feminizm 2 czy 3 fali był patriarchatem, ale ten feminizm, który ona promuje już patriarchatem nie jest, autorka opisuje, jak to w 1966 roku lekarz Robert Wilson, w książce „Feminine Forever”, czyli „kobieca na zawsze”, promował hormonalną terapię zastępczą dla kobiet jako sposób, aby kobiety po menopauzie znów zaczęły być kobietami, bo, jak twierdził w tej książce dr Wilson, po menopauzie, bez hormonów płciowych, kobiety stają się eunuchami, czyli wykastrowanymi mężczyznami. Ta narracja została podjęta przez ruchy feministyczne, które promowały kobiecość jako seksualność, atrakcyjność seksualną i to całe wyzwolenie seksualne, które rzekomo miało wyzwolić kobiety od ciemiężenia mężczyzn. To, jak pisze Smith, doprowadziło do tego, że młode kobiety zachęcane były do rozwiązłości seksualnej, co oczywiście było na rękę mężczyznom i stąd feminizm jest patriarchatem.

Naturalnie, nie można nie zgodzić się z tym, że to chore wyzwolenie seksualne kobiet jest, można powiedzieć, na rękę tych mężczyzn, z którymi młode, wyzwolone seksualnie kobiety chcą uprawiać seks, niemniej szczerze wątpię, żeby było to na rękę wszystkim mężczyznom, że o tym straszliwym patriarchacie nie wspomnę, bo ze świecą trzeba byłoby szukać ojca, który chce aby jego córka, żona czy nawet matka się puszczała. Podobnie, ze świecą trzeba by było szukać nietrakcyjnego fizycznie mężczyznę – np. jak to się obecnie nazywa, tzw. incela – który pomimo wyzwolenia seksualnego młodych kobiet pozostaje, nie z własnego wyboru, w celibacie, no, ale o tym Smith nie wspomina wcale, czemu się w sumie nie dziwię, bo taka głębsza analiza zupełnie by jej rozwaliła argument, że ten feminizm, który krytykuje jest patriarchatem, ale ten feminizm, za którym się opowiada patriarchatem nie jest.

Ale, oprócz identyfikującego się jako logiczny myka z selektywnie patriarchalnym feminizmem, Smith przeprowadza doskonałą analizę doświadczeń kobiety związanych z byciem kobietą w sensie cielesności, które jest, zasadniczo jednym doświadczeniem bycia kobietą, bo bycie kobietą polega na byciu dorosłym człowiekiem płci żeńskiej. A poza religijno-metafizycznym dualizmem, nikt nie może twierdzić, że człowiek, czy w sumie jakiekolwiek inny żywy organizm może istnieć bez ciała czy też poza ciałem. Bo jesteśmy naszymi ciałami a nasze ciała są nami…

I tu się po prostu zamknę zanim pojadę z kolejną dygresją. Bo podkast jest o książce Hags a nie o moich dygresjach.

Więc, Smith pisze o doświadczeniu bycia kobietą, które jest nierozerwanie związane z procesami zachodzącymi w ciele kobiety. Pisze o ciąży, porodzie, macierzyństwie czy menopauzie – wszystkich tych doświadczeniach, które kształtują perspektywę kobiet w średnim wieku, dając im unikalną wiedzę, która jest jednak dewaluowana przez społeczeństwo. Ciąża postrzegana jest jako rujnowanie ciała. Poród tym bardziej. Macierzyństwo robi kobiecie wodę z mózgu, a menopauza, zamiast być postrzegana jako naturalny etap życia, jest stygmatyzowana jako okropne starzenie się, któremu należy zapobiegać poprzez przyjmowanie hormonów tudzież poddawanie się zabiegom odmładzającym. Co więcej, te całkowicie naturalne doświadczenia kobiet przedstawiane są dziewczynkom i młodym kobietom, jako coś, czego należy się bać i unikać, bo przecież nie ma nic gorszego niż utracić te trzy F, które, przypominam, oznaczają z angielskiego, fertility, femininity, fuckability, czyli płodność, kobiecość i atrakcyjność seksualną. Więc, nie ma nic gorszego dla dziewczynek i młodych kobiet niż stać się tytułowymi staruchami, których doświadczenie – całkowicie naturalne i normalne doświadczenie każdego człowieka płci żeńskiej – w jakiś sposób czyni kobiety gorszymi i godnymi pogardy.

Smith, słusznie, opowiada się za akceptacją ciała w jego naturalnym stanie, w durny feministyczny sposób określając tę akceptację jako akt oporu przeciwko patriarchalnym standardom, zamiast, po prostu i najzwyczajniej stwierdzić, że akceptacja własnego ciała w jego naturalnym stanie jest aktem bycia człowiekiem i niewstydzenia się tego. No, ale cóż, nie poradzisz, jak feminizm wyżarł pół mózgu…

W odniesieniu do doświadczeń życiowych kobiet Smith absolutnie przepięknie analizuje feministyczne narracje o „postępie”, które często przedstawiają starsze kobiety jako relikty przeszłości, odpowiedzialne za „porażki” feminizmu. Tu autorka opisuje zjawisko „rytualnego matkobójstwa”, czyli odrzucania dziedzictwa poprzednich pokoleń feministek, co prowadzi do zerwania ciągłości wiedzy i doświadczenia. Starsze kobiety są przedstawiane jako „problematyczne” – zbyt konserwatywne, zbyt radykalne lub po prostu nieaktualne. Powodem, dla którego, wg feminizmu, starsze kobiety mają być „problematyczne”, jest to, że nie są tak „wyzwolone” jak nakazuje im feminizm. Tu, oczywiście mowa o tym, że starsze kobiety są matkami, żonami, babciami czy opiekunkami starszych lub chorych członków rodziny, co wg feminizmu ma być zniewoleniem i dowodem na to, że te starsze kobiety nie stosują się do nakazów feminizmu w odpowiedni sposób. Ten fragment jest, uważam, świetny, bo Smith odnosi się do swoich własnych doświadczeń z młodości, oraz do doświadczeń wielu innych kobiet z pokolenia X, którym wmawiano, że posiadanie i korzystanie z tych trzech F jest warunkiem wyzwolenia kobiet. W rezultacie wiele kobiet z pokolenia X doświadczyło, np., zmuszania się do uprawiania seksu z jakimś tam przygodnie poznanym kolesiem, bo narracja feminizmu kazała im uprawiać seks jak mężczyzna. Teraz, po przemyśleniu sprawy, jak zrobiła to sama autorka, te kobiety dochodzą do wniosku, że zmuszanie się do uprawiania seksu nie wyzwoliło ich w żaden sposób, a wręcz przeciwnie – zrobiło z nich niewolnice patriarchalnego feminizmu, który nie działa na korzyść kobiet, ale – jak twierdzi autorka – na korzyść mężczyzn, a jak twierdzę ja – na korzyść chorych ideologów feminizmu, którego celem jest nasrać kobietom w głowach, żeby przypadkiem nie zdały sobie sprawy – jak zdała sobie z tego sprawę, np., autorka – że każda młoda kobieta kiedyś się zestarzeje i że uczenie się na doświadczeniach starszych kobiet jest dla młodych kobiet bardziej korzystne, niż słuchanie zaleceń ideologów feminizmu.

Niestety, po przeprowadzeniu tej fantastycznej analizy chorych idei feminizmu, Smith, jak każda dobra feministka, przeprowadza analizę bezpłatnej pracy opiekuńczej, którą to, wg Smith, starsze kobiety wykonują niesprawiedliwie, bo nikt im za to nie płaci oraz bo ta praca opiekuńcza rzekomo ogranicza możliwości zawodowe kobiet, oraz wzmacnia społeczną marginalizację kobiet, ponieważ nie wpisuje się w kapitalistyczne definicje „wartości”. Nie ukrywam, że jak czytałam o tej bezpłatnej pracy opiekuńczej, to nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać, bo jak wychowywałam moją córkę jako samotna matka, to niczego nie pragnęłam bardziej, niż mieć męża, który by nas wszystkich utrzymywał, żebym ja mogła wykonywać bezpłatną pracę opiekuńczą, no ale, widać, Victoria Smith, która ma trójkę dzieci i męża, nie jest w stanie dostrzec, że gotowość mężczyzn, aby utrzymywać rodzinę w zamian za „bezpłatną pracę opiekuńczą” nie jest objawem patriarchatu ale normalnych, zdrowych relacji małżeńskich.

Żeby nie przedłużać, bez względu na feministyczny patriarchat tudzież patriarchalny feminizm, który, wg Victorii Smith nie jest prawdziwym feminizmem, autorka bez wątpienia słusznie, nawołuje młode kobiety, żeby zdały sobie sprawę, że kiedyś się zestarzeją i że może warto docenić albo przynajmniej wysłuchać tytułowych staruch, żeby uzyskać jakiś tam wgląd w swoją własną przyszłość. To zwracanie uwagi na starsze kobiety jest ważne, szczególnie biorąc pod uwagę współczesne zjawisko paniki moralnej wokół kobiet określanych jako TERF, czyli „trans-exclusionary radical feminists”, czyli radykalne feministki wykluczające transów. Smith bardzo trafnie pokazuje, jak termin „TERF” stał się narzędziem dehumanizacji starszych kobiet oraz uzasadniania przemocy wobec nich. A przecież, jedyne, co robią te tzw. TERFKi to mówienie na temat biologicznej płci oraz doświadczeniach unikalnych dla kobiet, takich jak karmienie piersią czy bycie w ciąży.

I to koniec streszczenia książki Hags, autorstwa Victorii Smith. Nie ukrywam, że w streszczeniu celowo pominęłam obszerne komentarze autorki dotyczące przywilejów, strasznej opresji doświadczanej przez kobiety, bo ktoś tam sobie coś tam o nich myśli i od tego czyjegoś tam myślenia tym kobietom się robi smutno. Pominęłam te komentarze po pierwsze dlatego, że moim doświadczeniem starszej kobiety jest odkrycie, że nie muszę się zmuszać do streszczania bełkotu o przywilejach, a poza tym, z wiekiem, zaczęło mi wisieć, co sobie ktoś o mnie myśli, co, tak nawiasem, polecam wszystkim gorąco. Niemniej, uważam, że obserwacje Smith dotyczące narracji wokół starzenia się kobiet są celne i warte uwagi, dlatego też postanowiłam streścić tę niewątpliwie feministyczną lekturę.

Następnym razem planuję streścić jednej z długich wykładów Jamesa Lindsay’a, dotyczący genezy marksizmu kulturowego. Oryginalnie miałam przetłumaczyć ten wykład, ale trwa on ponad 3 godziny, a poza tym Lindsay’a się bardzo trudno tłumaczy, stąd stwierdziłam, że łatwiej mi będzie to streścić, niż przetłumaczyć w całości.

Tak więc, dziękuję za uwagę i do usłyszenia następnym razem. Dziękuję.

Discussion about this episode

User's avatar