TL;DR:
-> małżeństwo nie jest prawem człowieka, lecz instytucją społeczną mającą na celu stworzenie optymalnych warunków dla wychowania dzieci.
-> progresywnej narracji odnośnie małżeństw jednopłciowych brakuje wewnętrznej spójności, gdyż twierdzi ona, że małżeństwo jest magicznym źródłem szczęścia dla par homoseksualnych, jednocześnie będąc źródłem nieszczęścia dla par heteroseksualnych.
-> ponieważ małżeństwo jednopłciowe nie stanowi optymalnego środowiska dla wychowania dzieci (m.in. efekt Kopciuszka), społeczeństwo nie ma obowiązku ponoszenia kosztów takiego małżeństwa.
Transkrypt poniżej
Dzień dobry,
Witam w kolejnym odcinku miniserii Dum Spiro Vox Ero. Jak w poprzednich dwóch odcinkach, dziś również nie jest to nagranie pokoju na X, bo jest mi trudno wyrabiać się na określoną godzinę, żeby nagrywać ten materiał na żywo. Ale jak ktoś chce sobie podyskutować na temat tego, co dziś powiem, to zapraszam gorąco do komentarzy, na X, YT, Substacku, Rumble i niedawno się dowiedziałam, że na Spotify też jest opcja komentarzy.
Dziś, zgodnie z zapowiedzią będę analizować temat małżeństwa, a raczej twierdzenia lewaków, że małżeństwo jest prawem człowieka i powinno być dostępne dla każdego, kto chce wziąć ślub – bo, jak to zwykle z lewactwem, „bo tak”.
Więc, wzmożeni wojownicy o sprawiedliwość społeczną twierdzą, że małżeństwa jednopłciowe to prawo człowieka i że jak się geje nie mogą pobrać, to nie mogą być tacy szczęśliwi jak mogli by być, gdyby się pobrali. Ponadto, z powodu niemożności wzięcia ślubu, geje i lesbijki mają być rzekomo dyskryminowani, gdyż nie mogą dziedziczyć po swoich partnerach oraz nie są uważani za bliskich i w szpitalu nikt im nic nie powie. Spotkałam się również z argumentem, że w nagłych przypadkach, kiedy jeden z parterów jest nieprzytomny, ten drugi partner, nie będąc małżonkiem, nie może podejmować decyzji w kwestii zdrowia, ale przyjrzałam się obowiązującym regulacjom i nie wydaje się to do końca zgodne z prawdą. Wg ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, jeśli pacjent jest, np., nieprzytomny, lekarz ma prawo przeprowadzić leczenie ratujące życie bez zgody pacjenta lub bliskich, a jeśli sytuacja nie jest pilna i nie istnieje zgoda pomiędzy opinią lekarza i osoby bliskiej, lub też nie istnieje zgoda pomiędzy osobami bliskimi – np. małżonkiem i rodzicami chorego, decyzję o zalecanym leczeniu podejmuje sąd opiekuńczy na wniosek lekarza lub osoby bliskiej. Wyjątkiem od tej sytuacji, jest jeśli chory wyznaczył wcześniej kogoś innego na pełnomocnika medycznego, w którym to wypadku osoby bliskie, czy to małżonek czy rodzina, nie mają nic do gadania, bo to pełnomocnik podejmuje decyzje. Tak więc, podejrzewam, że domagające się małżeństw jednopłciowych osoby aktywistyczne naoglądały się za dużo amerykańskich seriali i, jak zwykle, wymyślają dramaty zamiast trzymać się faktów.
Więc, pełnomocnictwo w kwestiach zdrowia nie jest automatycznym następstwem zawarcia małżeństwa. Automatycznym następstwem zawarcia małżeństwa jest uzyskanie statusu osoby bliskiej, co jednak nie oznacza bycia pełnomocnikiem w kwestiach zdrowia. Bycie uważanym za osobę bliską umożliwia dostęp do informacji o stanie zdrowia, chyba że chory się temu sprzeciwi. Ponadto, ustawa o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta, stwierdza, że pacjent ma prawo wskazać osobę (lub osoby), która będzie uprawniona do uzyskania informacji stanie zdrowia pacjenta, rokowaniu, proponowanym leczeniu oraz wynikach leczenia. Ta zgoda może być wyrażona ustnie, pisemnie lub notarialnie. Więc nie trzeba brać ślubu, wystarczy tylko, w ramach wyrażania miłości i zaufania do partnera, myśleć przyszłościowo i iść do notariusza. Bonusem załatwienia sprawy u notariusza jest to, że nie trzeba brać rozwodu, jeśli się ten pełen miłości związek rozpadnie.
Tak przy okazji, kwestie dziedziczenia też można załatwić u notariusza, bez konieczności brania ślubu.
Ale, abstrahując od dziedziczenia, ten argument miłości, co to ma być taka wielka, że wymaga papierka z urzędu stanu cywilnego, bo inaczej normalnie jest dyskryminacja też nie bardzo trzyma się kupy. Jeśli spojrzymy na historię małżeństwa oraz współczesne dane dotyczące małżeństw i rozwodów, nie ma żadnych postaw aby twierdzić, że małżeństwo wymaga miłości lub też miłość wymaga małżeństwa, że małżeństwo zapewnia szczęście, trwałość związku oraz, co chyba najważniejsze, że małżeństwo jest zawierane, aby uszczęśliwić małżonków.
Celem małżeństwa nigdy nie było szczęście małżonków. Ta całą koncepcja małżeństwa z miłości to całkowicie współczesny wymysł, w sumie będący wynikiem rewolucji przemysłowej i wynikającej z niej ideologii indywidualizmu, indywidualnych wyborów oraz własnej ścieżki życiowej, którą to rzekomo każdy z nas musi podążać, żeby być szczęśliwy. Oczywiście, o romantycznej miłości jako niezbędnym warunku małżeństwa, trąbili poeci romantyzmu, ale były to bajki dla znudzonych panienek z wyższych sfer. Nikt tego nie brał na poważnie. Wcześniej, przed romantyzmem, motyw miłości był całkowicie oddzielny od małżeństwa, a jak mi nie wierzycie, to sobie poczytajcie o miłości dworskiej, która miała być pełna pasji i platoniczna, i, jak na to spojrzeć, była w sumie sposobem zabicia czasu przez elyty. Bo zwykli ludzie sobie takimi bzdurami nie zawracali głowy. Co jest zresztą świetnie opisane w książce Stories of Love from Vikings to Tinder, Madsa Larsena, którą, tak sobie myślę, muszę kiedyś streścić, bo jest świetna.
Ale, wracając do instytucji małżeństwa - celem małżeństwa zawsze było stworzenie optymalnych warunków wychowania dzieci, czyli przyszłego pokolenia rodziny. Ten cel osiągany był na kilku poziomach: małżeństwo łączyło dwie, wcześniej niezwiązane ze sobą rodziny, tworząc więzi rodzinne, i tym samym zapewniając, że potomstwo pary małżonków będzie miało wsparcie i akceptację ze strony obu gałęzi rodziny, a nie tylko ze strony samych rodziców. To automatycznie budowało ekstra sieć bezpieczeństwa dla przyszłych pokoleń. Nie bez kozery małżeństwa dzieci władców czy samych władców były w przeszłości często warunkiem zawarcia sojuszu czy, na przykład, zakończenia wojny. Innym poziomem, na którym małżeństwo zapewniło optymalne warunki wychowania dzieci, było to, że małżeństwo nie było łatwe do rozwiązania. Co zwiększało szansę, że dzieci nie zostaną porzucone przez rodziców. Ponadto, w przypadku śmierci rodziców, małżeństwo zwiększało szansę na to, że ktoś się dziećmi zaopiekuje – czy to dziadkowie, czy to wujkowie czy jakiś inny członek rodziny, czy to ze strony matki, czy ojca. Dalej, małżeństwo zapewnia, że dziećmi opiekują się osoby spokrewnione genetycznie z dzieckiem, co, jest niezwykle ważne dla bezpieczeństwa dzieci.
Jeśli ktoś zna Gada Saada i jego wykłady czy też posty na X to wie, że, o czym współcześnie mówi się bardzo rzadko, że największym czynnikiem ryzyka przemocy wobec dzieci – tak fizycznej, jak i psychicznej czy seksualnej – jest obecność niespokrewnionego genetycznie z dzieckiem opiekuna. To zjawisko znane jest jako „efekt Kopciuszka” i jest doskonale opisane w literaturze na temat przemocy wobec dzieci. Przeciwieństwem efektu Kopciuszka jest, również doskonale opisane w literaturze zjawisko, większego zaangażowania w opiekę – czy to rodziców czy dalszej rodziny – nad spokrewnionymi genetycznie dziećmi.
Tu może warto dodać, że małżeństwa jednopłciowe są promowane równocześnie z adopcją czy też kupnem dzieci – poprzez surogację, o czym mówiłam 2 odcinki temu – co ma być również prawem człowieka. Tak więc, to, co promują lewacy, to tworzenie warunków w których adoptowane czy kupione dziecko ma na starcie zwiększone ryzyko przemocy ze strony opiekunów, bo w parach jednopłciowych pewne jest, że przynajmniej jeden opiekun nie będzie spokrewniony genetycznie z dzieckiem. No, ale dla chorego lewactwa to nie ma znaczenia, bo szczęście pary gejów jest ważniejsze niż bezpieczeństwo dziecka, a jak się z tym nie zgadzasz, to jesteś bigot i zapewne faszysta też.
No, ale wróćmy do małżeństwa i do tego szczęścia. Wg narracji lewaków małżeństwo jest niezbędnym elementem szczęścia i miłości, ale co dziwne, wyłącznie u gejów i lesbijek. Bo wg lewaków pary heteroseksualne wcale nie potrzebują papierka, żeby się kochać i ich miłość jest tak samo ważna jak miłość małżonków. Co więcej, w odniesieniu do par heteroseksualnych, małżeństwo w ogóle nie daje szczęścia a najszczęśliwszymi ludźmi na świecie są samotne kobiety, modnie zwane singielkami, których jedynym źródłem nieszczęścia jest presja społeczna, żeby wyszły za mąż i miały dzieci, dlatego musimy przestać nakładać na nie te straszliwie przemocowe wymagania. Ale, jednocześnie, te straszliwie przemocowe wymagania ślubu i dzieci przestają być straszliwie przemocowymi wymaganiami i zaczynają być warunkiem szczęścia, jeśli mówimy o homoseksualistach dowolnej płci.
Jak się wykaże ten brak wewnętrznej spójności, to odpowiedź wojowników o sprawiedliwość społeczną jest taka, że to, czy małżeństwo i dzieci dają szczęście czy też nieszczęście zależy o indywidualnego wyboru danej jednostki, a jak to kwestionujesz, to jesteś bigot no i oczywiście faszysta. Tyle że ten argument – nie ten o bigoctwie, ale ten, że magiczna moc uszczęśliwiania poprzez małżeństwo zależy od opinii jednostki – ten argument też nie trzyma się kupy, ponieważ wychodzi z jednego, słusznego założenia, że jednostka może decydować o tym, co jej da szczęście oraz z drugiego, całkowicie bezpodstawnego założenia, że rolą społeczeństwa jest dawanie jednostce szczęścia, w tym wypadku, małżeństwa.
Bo, oprócz tych wszystkich rzeczy wpisanych w instytucję małżeństwa, które bez brania ślubu można załatwić notarialnie, jak wyznaczenie pełnomocnika w sprawach zdrowia czy kwestie dziedziczenia, małżeństwo wiąże się z pewnymi korzyściami finansowymi, jak np. ulgi podatkowe, czy różnego rodzaju dodatki lub renty, które obciążają społeczeństwo.
Np., małżonkowie mają przywileje podatkowe, takie jak możliwość wspólnego rozliczania podatków, włączając w to ulgi podatkowe, co naturalnie obniża przychody podatkowe państwa i tym samym wielkość budżetu państwa, co zmniejsza wydatki państwa na nas wszystkich. Jako społeczeństwo, ponosimy ten koszt bez marudzenia, bo małżeństwo kobiety i mężczyzny jest podstawą przyszłości społeczeństwa, gdyż jest optymalnym środowiskiem dla wychowania dzieci. Jednak, w przypadku małżeństwa jednopłciowego, społeczeństwo nie zyskuje nic ze wspierania tej instytucji, gdyż 1) małżeństwo jednopłciowe nie może mieć dzieci spokrewnionych z obojgiem małżonków i 2) brak pokrewieństwa opiekuna z dzieckiem zwiększa ryzyko przemocy wobec dziecka oraz 3), o czym w sumie powinnam była wspomnieć omawiając optymalne wychowanie dzieci, dzieci wychowane przez pary jednopłciowe nie uczą się od opiekunów jak odnosić się do ludzi przeciwnej płci niż opiekunowie, co automatycznie zmniejsza umiejętności interpersonalne dziecka.
Bo, to, co jest 100% pewne, to że dziecko, jak wyrośnie, będzie funkcjonowało w społeczeństwie złożonym z ludzi obojga płci. Dorastając z opiekunami obojga płci, naturalnie uczy się, jak zachowują się kobiety, jak mężczyźni, jak wyglądają interakcje pomiędzy płciami i jakie są normy zachowań w przestrzeniach nie jednopłciowych. Stąd, między innymi, pary mieszane są preferowanymi rodzicami adopcyjnymi na całym świecie.
Tak więc, zwolennicy małżeństw jednopłciowych twierdzą, że społeczeństwo po prostu musi ponosić koszty małżeństw jednopłciowych, jednocześnie nie odnosząc żadnych zysków ze wspierania instytucji małżeństw jednopłciowych, a potencjalnie nawet ponosząc dalsze koszty, związane z tym, że jak się małżeństwu jednopłciowemu znudzi małżeństwo jednopłciowe, to to małżeństwo będzie chciało wziąć rozwód, co będzie wymagało udziału sądu albo egzekucji alimentów, co może nie wydaje się kosztem na pierwszy rzut oka, ale jak uświadomicie sobie obecne opóźnienia w sądach rodzinnych i u komornika, i dodacie do tego falę rozwodów małżeństw jednopłciowych, to należy spodziewać się, że sądy, które już sobie nie radzą, będą sobie jeszcze mniej radzić z dodatkowymi sprawami do orzekania.
Więc, tak: każda jednostka ma prawo decydować o tym, co tę jednostkę uszczęśliwi. Ale, społeczeństwo nie ma obowiązku ponoszenia kosztów uszczęśliwiania tej jednostki, chyba, że szczęście tej jednostki jest w najlepszym interesie społeczeństwa, włączając w to przyszłość społeczeństwa. To jest, tak nawiasem mówiąc, dlaczego rodzice mają przywileje, których nie mają bezdzietni. Bo rodzice wychowują następne pokolenia naszego społeczeństwa, a bezdzietni nie. Jak ci bezdzietni się zestarzeją, to ich emerytury będą płacone przez dorosłe dzieci tych „uprzywilejowanych” rodziców i dlatego rodzicom należy się nie tylko szacunek, ale przywileje, np., w zakresie prawa pracy.
Podsumowując: małżeństwo nie jest prawem człowieka, ale zbiorem obowiązków i przywilejów, dawanych parze heteroseksualnej, z nadzieją, że ta para zostanie rodzicami i stworzy optymalne środowisko dla wychowania następnego pokolenia społeczeństwa. Małżeństwo jest instytucją społeczną a nie magicznym źródłem szczęścia dla homoseksualistów. Zresztą, małżeństwo nie jest również źródłem szczęścia dla par heteroseksualnych, bo w Polsce, np., co czwarte małżeństwo kończy się rozwodem, a na Zachodzie, np., co drugie. Tak nawiasem mówiąc, w państwach, gdzie małżeństwa jednopłciowe są legalne, roczny odsetek rozwodów jest bardzo podobny, z tym wyjątkiem, że lesbijki rozwodzą się wcześniej i częściej niż małżeństwa gejów. Np. W Szwecji 30% małżeństw mężczyzn i oraz 30% małżeństw mężczyzn z kobietami kończy się rozwodem, ale dla małżeństw kobiet odsetek ten wynosił 40%. No, ale też nie do końca da się statystyki małżeństw jednopłciowych porównać z małżeństwami par heteroseksualnych, gdyż małżeństwa par heteroseksualnych istnieją w zasadzie od zarania dziejów, a małżeństwa jednopłciowe – np. w UK, dopiero od 2015. Żeby było śmieszniej, wydaje się, że rozwody par jednopłciowych są częstsze w krajach o większej liberalizacji prawa i akceptacji społecznej, tak więc może być tak, że ta przemocowa stygmatyzacja i brak akceptacji społeczeństwa może nawet przyczyniać się do szczęścia par jednopłciowych – bo wychodzi na to, że im większa jest akceptacja społeczeństwa, tym się częściej geje i lesbijki rozwodzą.
Podsumowując: małżeństwo nie uszczęśliwia nikogo. Posiadanie orientacji homoseksualnej nie sprawia, że małżeństwo cię uszczęśliwi a jeśli jesteś lesbijką to w ogóle masz przekichane, bo statystycznie w małżeństwie jednopłciowym, jako lesbijka masz większą szansę na rozwód, niż na trwały związek, niż gdybyś była żoną mężczyzny.
Małżeństwo to instytucja, której celem jest stworzenie optymalnego środowiska wychowania dzieci i z tego właśnie powodu małżeństwa mają przywileje oraz możliwość adopcji. Masz pełne prawo do dążenia do szczęścia w życiu, ale nie masz absolutnie żadnego prawa, aby wymagać od społeczeństwa, żeby cię uszczęśliwiło. A społeczeństwo nie ma obowiązku uszczęśliwiania ciebie, zwłaszcza, jeśli to twoje wydumane szczęście wiąże się z kosztami dla społeczeństwa a nie przynosi żadnych zysków. Jeśli jesteś w związku jednopłciowym i chcesz się uszczęśliwić jakimś gestem wyrażającym twoje zaangażowanie w ten związek – idź do notariusza. Będzie to szybsze, tańsze i łatwiejsze do odkręcenia, jeśli lub też – kiedy, zdecydujesz, że małżeństwo nie daje jednak szczęścia i postanowisz się rozwieść.
A jeśli ktoś się nie zgadza z powyższym to gorąco zapraszam do dyskusji w komentarzach albo na X.
I to wszystko na dziś. Następnym razem, za dwa tygodnie, będę prawdopodobnie mówić albo o wolności słowa albo o mowie nienawiści, albo o jednym i drugim.
A na razie, dziękuję za uwagę i do usłyszenia za tydzień w kolejnym streszczeniu WOKiEm.
Dziękuję.
Share this post